niedziela, 18 października 2009

Przedsmak Transylwanii

Streszczenie weekendu zacznę może od opisu kolejnego środka transportu, jako że to mój ulubiony temat:) Może jak branże powinnam zmienić...
Anyway koleje w Rumunii to też interesujący temat. Generalnie są znacznie tańsze niż w Polsce, więc pozwoliłam sobie nawet na wypasioną wersję i pojechałam pociągiem R czyli "Rapid" co jest odpowiednikiem naszego ekspresu. Różnica polega na tym, że on wcale nie taki rapid jakby się wydawało. Odległość 166km pokonał w błyskawicznym tempie 3 godzin. Dobrze że nie wybrałam wersji oszczędnościowej pośpiesznym lub osobowym bo mogłabym spędzić w podróży ze 3 doby... Oczywiście jeszcze się opóźnił, jako że zaczęły sypać śniegi itp.
Wysiałam zatem w Braszowie i trafiłam prosto w zawieje śnieżną. Dobrze że to chociaż cywilizowane miasto i na przystanku autobusowym były zarówno rozkłady jak i schemat linii. Dzięki temu posiłkując się GPSem w telefonie jakieś 2 minuty zajęło mi uszczegółowienie w jaki autobus mam wsiąść i gdzie zakończyć trasę. Na marginesie MAM JUŻ KOMÓRKĘ, mało tego mam KARTĘ SIM, i DZIAŁA. Jak to dobrze pracować w firmie telekomunikacyjnej - zaledwie 2 tygodnie zajęło im dostarczenie mi telefonu - spektakularny sukces!!!!
Wracając do tematu dojechałam do centrum i rozpoczęłam poszukiwania adresu hostelu, w którym się miałam zatrzymać na noc. Po jakiś 20 minutach brnięcia przez zawieje śnieżną (jak na złość zabrałam ze sobą w nadmiarze swetrów, polarów ale żadnej czapki) trochę mokra znalazłam wskazany adres. Nie było to też też do końca łatwe, ponieważ GPS zwariował jak się okazało że pod drzwi przechodzi się przez 3 bramy. Świecąc sobie komórką, bo światła w bramach w Rumunii nie uświadczysz, dotarłam pod drzwi z napisem recepcja i zaczęłam się dobijać. Niestety zamknięte na 4 spusty:( Posiadałam nawet numer telefonu oraz na drzwiach był kolejny z dopiskiem "po godzinach dzwonić" ale żaden niestety nie odpowiadał... Tak z 30 minut na zmianę dzwoniąc na posiadane numery stoję sobie w tej ciemnej bramie, przemoczona, zziębnięta, bez perspektywy na nocleg... Po kolejnych 10 minutach doszłam do wniosku że nic więcej pod tymi drzwiami nie wymodlę. Wyjścia miałam dwa - spędzić noc z menelami na dworcu lub poszukać czegoś innego. Wybrałam oczywiście to drugie bo mimo że w samotności to i tak chyba lepiej... Oczywiście ilość mówiących po angielsku ludzi zmniejsza się chyba wprost proporcjonalnie do odległości od Bukaresztu. Więc po 10 osobie z kolei, która kiwała przeczącą głową i uciekała żebym przypadkiem nie mówiła nic więcej, zaczęły mnie opuszczać nadzieje. Jednak w końcu w jednej z uliczek zdołałam dostrzec neon HOTEL. Co prawda "o" się nie paliło - pewnie od wielu lat, ale jednak był:) Udało mi się nawet dostać pokój w jakiejś śmiesznej cenie. Hotel oczywiście w klimacie głębokiego komunizmu - na recepcji cieć podsunął mi świstek do wypełnienia i dał klucz na drewnianej zawieszce, którą mogłabym z powodzeniem wykorzystać jako kij bejsbolowy. Pokoje tylko z umywalką (toalety i prysznice na korytarzach) ale i tak byłam przeszczęśliwa. Rzuciłam plecak i wyruszyłam upolować coś na kolacje, bo mój żołądek też już dawał o sobie znać. Jakieś 500 metrów dalej znalazłam restaurację. Weszłam i tej samej sekundzie zaczęło mnie ogarniać przeświadczenie, że ja się chyba jednak w czasie przesunęłam. Najpierw komunistyczny hotel a teraz restauracja jak z czasów głębokiego PRLu - ceratowe zasłonki w oknach, posadzka na podłodze, stoliki i krzesełka ze sklejki z metalowymi nogami, które wydawały nieprzyjemny dźwięk jak się nimi szurało po posadzce. Oczywiście byłam tak głodna że myślę sobie, a co mi tam przecież mnie nie otrują. Muszę jednak oddać sprawiedliwość że "specjalność szefa" jaką dostałam była tak ogromna i tak pyszna że po połowie jadłam na siłę już tylko z łakomstwa. Po prostu nie byłam w stanie się opanować:)
Suma sumarum poszłam spać w dobrym nastroju z pełnym żołądkiem i nic mi się nie lało na głowę.
Generalnie wycieczka mimo drastycznego startu udała się znakomicie.
Rano wsiadłam w lokalny PKS - też śmieszny środek lokomocji i zrobiłam sobie małą wycieczkę krajoznawczą. Z biletem też miałam niezły ubaw. Dojechałam na drugi koniec miasta na dworzec autobusowy, stanęłam przy okienku i pytam o autobus do Rasnova. Pani zastukała w komputer i mówi że o 10. Spojrzałam na zegarek 10 po 10 i mówię czy aby nie za późno. Na co Pani wykonała bliżej nieokreślony lekceważący ruch ręką i sprzedała mi bilet wysyłając jednocześnie na "line2". Rzeczywiście stał tam rozklekotany autobus, a raczej to co z niego zostało, choć na miejsce dowiózł mnie bez problemów:) Dodam tylko że za całe 1,50 pln przejechałam jakieś 20km do Rasnova. Wdrapałam się na górę, zajęło mi to jakieś 40 minut ale było warto - widok niesamowity. Szczegółami nie będę zanudzać zdjęcia jak zwykle na Flikerze. Na razie tylko Rasnov i Bran nad resztą pracuje.
http://www.flickr.com/photos/wiewioras/
Później pojechałam tym samy PKSem (za 2pln) kawałek dalej do słynącego z zamku Drakuli Branu. Oczywiście zbijają straszne pieniądze na tej miejscowości i obiekcie - chyba największa atrakcja Rumunii. "Baza" prawie jak pod Eifflą - czapki, szaliki, zastawy stołowe, koszuli itp itd wszystko z wizerunkiem słynnego hrabiego Vlada, który posłużył jako pierwowzór postaci. Choć sam zamek bardzo ładny, może trochę zbyt komercyjny, ale pełen zakamarków, wnęk i oczywiście "upiększony" wyposażeniem dla dobra widzów.
Pełen reportaż jak wspomniałam na Flikerze a ja mam specjalne zdjęcia z dedykacją:)
Jak się okazuje nie tylko nasz naród ma sentyment do tego ubioru, no chyba że Rumunii zaczęli już tłumnie po kampanii reklamowej odwiedzać Nową Hutę i przywożą jako pamiątkę nasze stroje ludowe...


Nazwałam je odpowiednio "MAGICZNE PASKI" i "DRESY RULES" :P

Po zwiedzeniu zamku Drakuli wróciłam do Braszowa, zdjęcia oraz relacja jutro. Nie dałam już rady przejrzeć wszystkich.

Na koniec mała dygresja, właściwie streszczę część rozmowy jaką przeprowadziłam dzisiaj z moim czcigodnym rodzicem. Otóż, jako że na bieżąco czyta mojego bloga również (całuje ojcze), wyraził głębokie zaniepokojenie czy aby nie przesadzam z tym winem:P Tak mi się przypomniało, jak kilka tygodni temu czytaliśmy w pracy artykuł o tym, że Polki nadużywają alkoholu: uwaga! piją więcej niż 2 razy w miesiącu. Nie muszę chyba dodawać że wszyscy poczuliśmy się alkoholikami... Tak, moi drodzy statystyki są nieubłagane:) Naturalnie w rozmowie zaprzeczyłam stanowczo, jako bym była na drodze do wykolejenia się i stoczenia na margines. Chociaż pewnie zachowałam się jak rasowy alkoholik, który neguje swoje uzależnienie:) Także, jak zacznę bełkotać - proszę na wszelki wypadek zorganizujcie mi odwyk jak wrócę:)
Ale na poważnie, ojcze zapewniam solennie że Twoja córka jeszcze panuje nad swoimi pragnieniami, przynajmniej tymi w kierunku alkoholu... Raczej przejmowałabym się bardziej pociągiem do... CZEKOLADY :)
Na dobranoc powiem że dzisiaj delektuje się wytrawnym Cabernet Sauvignon rocznik 2003 za całe 12,50pln.


Tatusiu obiecuje że jutro kupie fikusa żeby nie pić do lustra:P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz