piątek, 30 października 2009

Najwyższej rangi zajęcia czwartkowej nocy

Jeszcze się widno do końca nie zrobiło a już zostałam przywołana do porządku że nic się wczoraj nie pojawiło. Dać Wam paluszek to dziabniecie całą łapkę od razu... A mamusia nie uczyła, że chciwość jest grzechem? Na wszelki wypadek żeby zapobiec kolejnym upomnieniom postanowiłam się jednak wytłumaczyć. Wczorajszy brak aktywności spowodowany był kilkoma ważkimi przyczynami. Myślę że lepiej będzie zamiast rozpisywać się kwieciście, zwyczajnie pokaże kilka z tych fundamentalnych powodów, które oderwały mnie od pisania bloga.
A zatem powód pierwszy:


i drugi...


i kolejny...
...kolejny...


...kolejny...


... i wystarczy:)
Niestety nie mogę opublikować ciekawszych bo mogą mi grozić sankcje za rozpowszechnianie pornografii:) jak ktoś jest zainteresowany to mogę wysłać mailem.
Myślę że komentarz jest zbędny a sami przyznacie że przyczyny, dla których opuściłam się wczoraj w obowiązkach kronikarskich były niebagatelne:P

Dodam, że na takich zbytkach upłynęła mi zaledwie pierwsza część nocy. Druga część objawiła się wraz z przyjazdem Kasi i była równie, jeśli nie bardziej satysfakcjonująca:)
Rezultat jest taki, że spałam dzisiaj niecałe trzy godziny i teraz co chwilę przybijam gwoździa w klawiature. Ale jeśli mam być szczera - to absolutnie nie żałuje tej zarwanej nocy...:)

P.S. Uprzedzam lojalnie - jedziemy nad morze na weekend więc odezwę się dopiero w przyszłym tygodniu. Miłego weekendu:)

Aaaaa pochwalę się przełomowym dokonaniem - bo rozpiera mnie duma nie do opisania. Udało mi sie po kilkugodzinnej walce z pełnym zacięciem ustawić polskie czcionki:) Mało tego jak wciskam "s+alt" to outlook grzecznie wyświetla "ś", i nie rozsyła już maili bez treści jak dotychczas:)

środa, 28 października 2009

Nie tylko dla pań

Podjęłam dzisiaj decyzje - NIE WRACAM...
:)
Cieszycie się co? Zaraz pękniecie z zazdrości.
Dokonałam dzisiaj odkrycia, za sprawą którego radość przepełnia mą duszę.
Ale zacznę może od początku.
Od mojego przyjazdu minęły już 3 tygodnie z hakiem i zaczęłam poważnie myśleć nad znalezieniem zakładu kosmetycznego oferującego usługi depilacji woskiem. Próby znalezienia na własną rękę podarowałam sobie od razu. Po pierwsze nie byłam do końca przekonana czy taka usługa jest tu wogóle oferowana, a po drugie z przyczyn czysto komunikacyjnych. Po kilku dniach dumania nad problemem, sprawa zaczynała być coraz bardziej paląca, jako że tajgi nie mam zamiaru zapuszczać. Zdobyłam się więc na odwagę i przyhaczyłam koleżankę w pracy na osobności, delikatnie usiłując jej przekazać o co mi chodzi. Spojrzała na mnie jak na UFO po czym wyciągnęła wizytówkę salonu przy czym była szalenie zdziwiona że sama nie potrafię a wosk jest przecież powszechnie dostępny w każdej drogerii... Pociągnęłam więc temat i dowiedziałam się, iż w Rumuni wosk jest rzeczą na porządku dziennym, jak choćby używanie kremu do twarzy. Mało tego nie jest to żadna nowość, która przyszła z zachodu, bo używa się go od kilkuset lat jeśli nie dłużej. Umiejętność dokonywania takiego zabiegu jest przekazywana z matki na córkę od wielu pokoleń. Z usług kosmetyczek korzystają tylko leniwe panie oraz uwaga! PANOWIE, którzy są średnio utalentowani jeśli chodzi o zabiegi na ciele.
Trochę mnie to zawstydziło - nie powiem bo u nas z tego co pamiętam maksymalnie od kilkunastu lat można korzystać z tego "luksusu" jeśli nie krócej...
W każdym razie uzbrojona w adres salonu wybrałam się po pracy. Dodam że rzeczywiście jak czekałam na swoją kolej to z gabinetu wychodził Pan i po mnie też już czekał kolejny. I to nie jacyś metroseksualni jak Wam pewnie przyszło do głowy. Najnormalniejszy Pan w garniturze ok 50tki jeden, drugi może trochę młodszy, ale niewiele. I co Wy na to drodzy Panowie. Łyso, co?
Dodam jeszcze do tego wszystkiego, że pracują tutaj zupełnie inną techniką i mają inny materiał, także cały zabieg jest przynajmniej o połowę mniej bolesny.
Teraz pytanie co za radość przepełnia mą duszę...
Mówiąc oględnie chodzi przede wszystkim o cenę tych zabiegów, w sumie nie tylko tych - wszelkich usług kosmetycznych. Może zacytuje, bo dziabłam ulotkę z cenami jak wychodziłam:
Epilat lung (znaczy depilacja nóg) 20 lei
Epilat inghinal (znaczy depilacja bikini "brazylijskie") 15 lei
lej do złotego stoi praktycznie 1:1 więc sobie policzcie
W większości przypadków relacja cen Polska - Rumunia wypada bardzo podobnie, więc spodziewałam się porównywalnej kwoty i za usługi kosmetyczne. Nie miałam więc pojęcia zanim udałam się płacić, że koszt jest tak nieprzyzwoicie niski, tym bardziej że salon wyglądał na naprawdę dobrej jakości miejsce. Może nie jakiś "haj lewel" luksusowy ale porządny, duży salon z profesjonalnymi kosmetykami, wyposażeniem, miłą obsługą. Co prawda Pani, która mnie "obsługiwała" nie mówiła po angielsku, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego co robi i bez moich instrukcji:). Zatem jak w końcu płaciłam w recepcji za zabiegi i dałam Pani na wszelki wypadek największy banknot jaki miałam przygotowana że jeszcze będę musiała dopłacić, a tu dostaje plik banknotów z powrotem... Wzięłam więc resztę do ręki i byłam tak zdębiała, że przez kilka sekund stałam ogłuszona i wpatrywałam się w papierki, zastanawiając się czy to nie pomyłka. Pani chyba musiała dostrzec osłupienie na mojej twarzy, bo zaczęłam mi tłumaczyć "dlaczego tak drogo" i machnęła cennikiem przed nosem. W euforii wetknęłam jej jeszcze dyche do kieszeni i odzyskawszy kontakt z rzeczywistością, kątem oka dostrzegłam że jedna z trzech Pań, na stanowiskach z upiększaniem paznokci, jest wolna. Wbiłam się więc jeszcze na manicure i pedicure (odpowiednio 13 lei i 17lei).
Matko, przecież ja te paznokcie to mogę tu co drugi dzień robić... Chyba już nikogo nie zdziwi dlaczego zaczyna mi się tak podobać. Chciałam jeszcze opublikować kilka pozycji cennika zabiegów na twarz, ewentualnie masaży wszelkiego rodzaju ale nie będę już dręczyć, szanownych koleżanek. O fryzjerze też nie wspomnę - ale szczerze mówiąc już zacieram łapki, z pięknymi pazurkami z frenchem za 13zł...

wtorek, 27 października 2009

To się nazywa doping:)

Mogę powiedzieć że czuje się zmotywowana!!! Skoro nawet twierdzicie że nie przynudzam z tym transportem to mam w bonusie dzisiaj kilka fotek.
Pewnie niektórzy (bardziej pilni) pamiętają jak wspominałam o ścieżkach rowerowych w Bukareszcie. Moje zdziwienie wysoką jakością oraz przede wszystkim faktem jak bardzo rozwinięta jest "sieć" ścieżek dla miłośników dwóch kółeczek napędzanych siłą mięśni.
Żeby nie było tylko że każde porównanie z Polską wychodzi na niekorzyść to proszę jak można się postarać:Oczywiście zdarzają się i innowacyjne rozwiązania techniczne. Przykładowo nagle pasy rowerowe biegną dokładnie środkiem chodnika, zajmując jakieś jego 90%. W sumie co tam piesi ważne że rowerzysta ma miejsce. Bywa i tak, że nagle ścieżka się kończy i nie wiadomo czy porzucić rower i iść dalej na piechotę, albo prowadzi wprost na środek ruchliwego ronda. Jeśli ktoś liczy na to że jakikolwiek kierowca tutaj się zatrzyma i wpuści to lepiej niech przestanie żyć złudzeniami. Piesi generalnie dla zmotoryzowanych nie istnieją, a pasy na ulicach znajdują się tam jedynie dla ozdoby. Rowerzyści zatem są jedynie przeszkodą i nikt dobrowolnie się nie zatrzyma. No chyba że mu się przed chwilą na przykład dziecko urodziło i jest w stanie euforii...

Autorzy nawet potrafią pokazać że mają wyobraźnie i rysując pasy skrzętnie omijają wszelkie przeszkody, na których rowerzysta mógłby sobie zrobić krzywdę.


Znając naszą myśl techniczną myślę że w Polsce nikt by sobie nawet nie zadał trudu żeby coś takiego ominąć. Mogę sobie dokładnie zwizualizować każdą latarnie znajdującą się na środku pasa rowerowego...
Tutaj nawet się troszczą żeby rowerzystom nie stałą się krzywda na nierównościach - prosze jak można ominąć studzienkę...


Reasumując - przy odrobinie chęci jak widać da się w cywilizowanym mieście pomyśleć o każdym uczestniku ruchu. Chociaż z drugiej strony oni nie mają "bardziej pilnych" inwestycji do zrealizowania, jak chociażby druga nitka metra - mają całe cztery więc mogli na luzie zająć się ścieżkami...
Boli tylko jeden drobny szczegół - TU PRAWIE NIKT NIE JEŹDZI NA ROWERZE...

Aaaa zapomniałabym - kolego J. jak kolega myśli, że brak podpisu pod niewybrednym komentarzem stanowić będzie dostateczny kamuflaż i ja się nie zetnę kto jest autorem - to kolega nie docenia mojej inteligencji. Na razie ostrzeżenie ale jak się to powtórzy to sobie z szanowną małżonką "podyskutuje" :)
A od mojego biureczka to wara - uwaga naplułam na wszelki wypadek i nie powiem gdzie:P

poniedziałek, 26 października 2009

Pojawiam się i znikam...

Wyjścia są dwa:
1. albo czytają mnie tylko 3 osoby (na marginesie tyle dostałam ponagleń od ostatniego posta)
2. albo już wszyscy o mnie zapomnieli i mają głęboko w czterech literach czy pisze czy nie
Nie wiem co gorsze…
Po chwili zastanowienia doszłam jednak do wniosku że najlepszym rozwiązaniem będzie tak czy inaczej się odezwać bo:
W przypadku 1
Mamy czasy kryzysu i każda sztuka jest na wagę złota więc nie będę grymasić że tylko 3 i powiem AŻ 3, oraz będę się troszczyć jak o skarb najcenniejszy
W przypadku 2
Jak zapomnieli to trzeba przypomnieć i to z przytupem!!! Jeśli myślicie że oddam moje biureczko w strategicznym rogu bez walki to chyba mnie nie doceniacie!!!
:)
Jak wspomniałam poprzednio ten weekend spędziłam stacjonarnie w Bukareszcie. W sumie nie do końca stacjonarnie, bo zwiedziłam kilka miejsc, może nie do końca związanych z historią kraju ale myślę że równie interesujących.
Zrealizowałam zatem podpunkt 5 mojego planu i wybrałam się zakosztować trochę nocnego życia Bukaresztu. Na chwilę obecną nie wypuszczałam się zbyt daleko, a jako że mieszkam w centrum lokali mam do wyboru do koloru:) Na razie jak każdy typowy drapieżnik, który znalazł nowe legowisko zaznaczam i rozpoznaje areał wokół domu:) Choć myślę że zaostrzyłam sobie tylko tym apetyt i wkrótce rozszerzę obszar i wyruszę na poszukiwania nowych terenów łowieckich:P
Muszę przyznać sprawiedliwie, że kluby w Bukareszcie prezentują bardzo wysoki poziom i myślę że nie odstają absolutnie od innych europejskich stolic. Nawet najbardziej wybredny imprezowicz znajdzie tu coś dla siebie. Ja oczywiście liznęłam zaledwie ułamek tego co to miasto ma do zaoferowania ale wygląda to obiecująco:) Zdążyłam na chwilę obecną obejrzeć ze 4 kluby z bardzo różną muzyką i nawet jeden lokal z muzyką na żywo, w którym jak mniemam jakaś lokalny zespół grał covery światowych przebojów rocka punka itp. Nawet postanowiłam się poświęcić i przyburaczyłam wyciągając telefon żeby zarejestrować i pokazać chociaż kawałek:) Miejmy nadzieje że udało mi się przykleić to video do posta. Przepraszam za jakość jeszcze nie zaznajomiłam się do końca z telefonem i jego możliwościami:)

Jest jeszcze jeden istotny powód dla którego można czerpać bez ograniczeń z dobrodziejstw, które to miasto ma do zaoferowania nocą, a mianowicie koszt taksówek. I znów wracamy do mojego ulubionego wątku transportu… Nie wiem może jakieś muzeum kolejnictwa i rozwoju koła byłoby miejscem w którym mogłabym się realizować z pełnym poświęceniem. Ale wracając do taksówek - są aż niemoralnie tanie. Nie pamiętam kiedy przejeżdżając pół miasta zapłaciłam 7,60. Jeśli mam być precyzyjna to cena za kilometr w Bukareszcie wynosi 1,29 PLN. Można oczywiście zamówić telefonicznie ale wystarczy zamachać łapką na ulicy - wszystkie są żółte i oznaczone. Nikt nikogo nie kantuje, włączają grzecznie licznik.

Jak już zaczęłam o cenach to może warto coś więcej w tym temacie.
Ogólnie czasy kiedy Rumunia była ogonem krajów europejskich minęły już myślę bezpowrotnie. Jest oczywiście jeszcze różnica w porównaniu do największych stolic europejskich typu Paryż czy Londyn, choć też nie ze wszystkim.
Pewnie mogłabym bardzo długo na ten temat więc wypunktuje tylko najważniejsze na wypadek, gdyby niektórzy chcieli zwiedzić Rumunie.
1. Sklepy spożywcze - mniej więcej ceny podobne do polskich. Niektóre spośród towarów tańsze, niektóre droższe - ogólnie bilans wychodzi 1:1
2. Restauracje, bary - tu jest trochę większy problem. W Bukareszcie ciężko jest znaleźć restauracje tzw średniej półki. Są albo bardzo drogie zlokalizowane najczęściej przy głównych deptakach lub drogich hotelach i tu cena za obiad nie zejdzie poniżej 70-80pln albo hamburgery, kebaby na ulicy prosto z okienka. Niestety żeby zjeść lunch czy obiad w rozsądnej cenie trzeba się długo naszukać, albo mieć dobrych informatorów:) Ja obliczyłam że takich w Bukareszcie będzie nie więcej niż 10% niestety (lokali nie informatorów naturalnie)
3. Ciuchy, mój kolejny ulubiony temat:):):) niestety te markowe o jakieś 20-30% droższe nawet niż w Polsce. Nie wchodziłam oczywiście wszędzie zajrzałam do Zary, Mango, Levis'a oraz do perfumerii tak żeby sobie wyrobić pogląd i jak wspomniałam rozczarowanie spore. Nawet znów postanowiłam podręczyć pytaniami koleżanki w pracy (jak im dałam trochę odpocząć) i dowiedziałam się że rzeczywiście tak jest. Niektórzy nawet lecą na patent, zbierają kasę i raz do roku jeżdżą sobie na zakupy do Wiednia!!!! Bo tam taniej można się ubrać… Naturalnie można się zapuścić z impetem wgłąb w jakieś bardziej oddalone dzielnice gdzie są sklepy "No Name" albo nawet targi itp. I tu rzeczywiście ceny odbiegają od tych wyśrubowanych, co do jakości to nie wypróbowałam więc nie wiem:)
4. Kluby, puby - całe szczęście cenią się na razie jeszcze trochę taniej niż w Polsce. Za piwo ok 6-7zł, drink to koszt 20-25zł
Z grubsza to tyle jeśli chodzi o ceny.
Jeszcze może jedna ciekawostka, która może zainteresować tych z zacięciem do ekonomii. Ja byłam szczerze zaskoczona. Bardzo wiele cen w Rumunii jest podawana już w Euro. Praktycznie wszystkie firmy usługowe podpisują z klientami umowy ze stawkami w tej walucie. Przykładowo z mojego podwórka abonamenty, oraz cały cennik telefonów w Orange oraz u pozostałych dostawców telefonii, podobnie firmy dostarczające telewizję, ubezpieczenia, biura podróży, hotele. Wszystko wyłącznie w euro. Mieszkania też są wyceniane i sprzedawane w tej walucie. Z punktu widzenia dostarczyciela to opłacalny manewr, ponieważ wysokość przychodów (najczęściej uzależniona od kursu) pozostaje na niezmienionym poziomie. Najbardziej uderza to oczywiście w tych na końcu łańcucha pokarmowego, bo o ile ceny są w euro to pensje dalej pozostają w lejach. Rezultat jest więc najczęściej taki że za rachunki z miesiąca na miesiąc płaci się coraz więcej (euro w stosunku do leja raczej ma tendencje wzrostową) przy nie zmienionym stanie dochodów...

Ok myślę że skończę zanudzać na dzisiaj:)
Chciałam jedynie dodać do listy dokonań z zeszłego tygodnia kolejny punkt, a mianowicie taki że dogadałam się bankomatem. Nie mówię, że nie bez pewnej obawy podeszłam do tej dyskusji, ale jak się okazało bezpodstawnie. Grzecznie się mnie na wstępie zapytał czy wolę po angielsku a dalej poszło już gładko.
No i mam jeszcze jeden porażający sukces - dzisiaj wchodząc do metra pewien starszy Pan pod rękę z Panią skierował w moją stronę pytanie czy "metro jedzie do Piata Romana". Naturalnie nie jestem pewna czy czy tak brzmiało pełne pytanie ale zrozumiałam Piata Romana - to ta stacja dla lubiących ekstremalne przeżycia o ile pamiętacie. I nawet z pełnym uśmiechem kiwnęłam głową i powiedziałam "da". W Panu nawet nie zakiełkowało podejrzenie że trafił jak kulą w płot i z precyzją snajpera zapytał najmniej właściwą osobę, jaką mógł. Tym większa byłą moja radość, że skoro miejscowi już uważają mnie za godną kierowania pytań w miejscowym narzeczu, a ja jestem w stanie nawet w tym narzeczu oddukać im jedno słowo, i jeszcze wierzą w to co powiedziałam - znaczy proces ASYMILACJI wszedł w fazę drugą.

wtorek, 20 października 2009

Pierwsze summary

Tak sobie pomyślałam że może dobry moment żeby zebrać wnioski z pierwszych dwóch tygodni mojego pobytu w Rumunii.
DOKONANIA
1. Poznałam i przetestowałam wszystkie środki masowego przewozu w Rumunii (no może poza taborem cygańskim) i przemieszczanie się za pomocą jakiegokolwiek pojazdu mam opanowane do perfekcji.
2. Uruchomiłam pralkę i nawet udało się jej użyć zgodnie z przeznaczeniem, ha!
Też dokonanie, co? Ciekawe jakbyście sobie dali radę z menu w języku rumuńskim.

Przeprowadziwszy dłuższy logiczny wywód, na drodze skojarzeń stwierdziłam że "Sintetice" to syntetyki, "Delicate" - delikatne, znaczki znajdujące się przy słowie "Lana" zasugerowały mi że to wełna i drogą eliminacji pozostał "Bumbac", którego przyjęłam za bawełnę. Pozostałe guziki zwyczajnie naciskałam w różnych sekwencjach i obserwowałam co się dzieje. Na wszelki wypadek postanowiłam tylko nie dotykać guzika "Ciclu rapid" - bo jak on taki "rapid" jak te pociągi to pewnie by mi się prało ze dwie doby.
3. Znam liczebniki do 6 włącznie. Tyle mam pięter w budynku, a muszę się dogadywać z sąsiadami kto na które jedzie. Dzięki temu potrafię nawet poprosić rano w metrze o dwa obwarzanki bez użycia palców:):):) Na marginesie przepyszne, gorące prosto z pieca!!!
4. Potrafię zapanować nad pierwotnymi odruchami i powstrzymać się od zwiedzania sklepów z ciuchami. A dodam że neony mi dają po oczach z ulicy naprzeciwko. Przez dwa tygodnie stałam się posiadaczką zaledwie jednej pary kozaczków (chwila słabości), ale statystyki są pokrzepiające i jestem z siebie dumna.

PORAŻKI
1. Stłukłam jeden z kieliszków do wina. A może powinnam to jednak umieścić na liście dokonań, że TYLKO jeden... However, pal sześć ten kieliszek ale musiałam odkurzacz uruchomić wrrrr
- postanowienie: starać się bardziej ostrożnie obchodzić ze szkłem
2. Wyplamiłam w łazience chodnik, ten niby "Egyptian cotton" - na szczęście potrafię obsłużyć pralkę.
- postanowienie: na wszelki wypadek dowiedzieć się co oznaczają pozostałe guziki na pralce, bo nigdy nie wiadomo kiedy mogą się przydać
3. Co wieczór obiecuje sobie, że pozmywam naczynia żeby po przyjściu z pracy już nie zajmować się pierdołami tylko odpoczywać. Niestety, co wieczór odkładam to nieprzyjemne zajęcie na drugi dzień.
- postanowienie: popracować nad silą charakteru.
4. Jednak co drugi dzień gubię się w korytarzach metra pod pracą. A raz wsiadłam w metro jadące w przeciwnym kierunku niż oczekiwany...
- postanowienie: nie mam pojęcia jak temu zaradzić, myślałam nawet o narysowaniu mapki ale za każdym razem wysiadam w innym miejscy peronu i mnie to myli. Sugestie mile widziane.
5. Jak do tej pory nie zaliczyłam ani jednego klubu, ani nawet pół imprezy w Bukareszcie!!! WTF??!!
- postanowienie: w najbliższy weekend nie zajmować się bzdurami typu wycieczki, góry, zamki tylko ruszyć na podbój Bukaresztu!!!!

niedziela, 18 października 2009

Przedsmak Transylwanii

Streszczenie weekendu zacznę może od opisu kolejnego środka transportu, jako że to mój ulubiony temat:) Może jak branże powinnam zmienić...
Anyway koleje w Rumunii to też interesujący temat. Generalnie są znacznie tańsze niż w Polsce, więc pozwoliłam sobie nawet na wypasioną wersję i pojechałam pociągiem R czyli "Rapid" co jest odpowiednikiem naszego ekspresu. Różnica polega na tym, że on wcale nie taki rapid jakby się wydawało. Odległość 166km pokonał w błyskawicznym tempie 3 godzin. Dobrze że nie wybrałam wersji oszczędnościowej pośpiesznym lub osobowym bo mogłabym spędzić w podróży ze 3 doby... Oczywiście jeszcze się opóźnił, jako że zaczęły sypać śniegi itp.
Wysiałam zatem w Braszowie i trafiłam prosto w zawieje śnieżną. Dobrze że to chociaż cywilizowane miasto i na przystanku autobusowym były zarówno rozkłady jak i schemat linii. Dzięki temu posiłkując się GPSem w telefonie jakieś 2 minuty zajęło mi uszczegółowienie w jaki autobus mam wsiąść i gdzie zakończyć trasę. Na marginesie MAM JUŻ KOMÓRKĘ, mało tego mam KARTĘ SIM, i DZIAŁA. Jak to dobrze pracować w firmie telekomunikacyjnej - zaledwie 2 tygodnie zajęło im dostarczenie mi telefonu - spektakularny sukces!!!!
Wracając do tematu dojechałam do centrum i rozpoczęłam poszukiwania adresu hostelu, w którym się miałam zatrzymać na noc. Po jakiś 20 minutach brnięcia przez zawieje śnieżną (jak na złość zabrałam ze sobą w nadmiarze swetrów, polarów ale żadnej czapki) trochę mokra znalazłam wskazany adres. Nie było to też też do końca łatwe, ponieważ GPS zwariował jak się okazało że pod drzwi przechodzi się przez 3 bramy. Świecąc sobie komórką, bo światła w bramach w Rumunii nie uświadczysz, dotarłam pod drzwi z napisem recepcja i zaczęłam się dobijać. Niestety zamknięte na 4 spusty:( Posiadałam nawet numer telefonu oraz na drzwiach był kolejny z dopiskiem "po godzinach dzwonić" ale żaden niestety nie odpowiadał... Tak z 30 minut na zmianę dzwoniąc na posiadane numery stoję sobie w tej ciemnej bramie, przemoczona, zziębnięta, bez perspektywy na nocleg... Po kolejnych 10 minutach doszłam do wniosku że nic więcej pod tymi drzwiami nie wymodlę. Wyjścia miałam dwa - spędzić noc z menelami na dworcu lub poszukać czegoś innego. Wybrałam oczywiście to drugie bo mimo że w samotności to i tak chyba lepiej... Oczywiście ilość mówiących po angielsku ludzi zmniejsza się chyba wprost proporcjonalnie do odległości od Bukaresztu. Więc po 10 osobie z kolei, która kiwała przeczącą głową i uciekała żebym przypadkiem nie mówiła nic więcej, zaczęły mnie opuszczać nadzieje. Jednak w końcu w jednej z uliczek zdołałam dostrzec neon HOTEL. Co prawda "o" się nie paliło - pewnie od wielu lat, ale jednak był:) Udało mi się nawet dostać pokój w jakiejś śmiesznej cenie. Hotel oczywiście w klimacie głębokiego komunizmu - na recepcji cieć podsunął mi świstek do wypełnienia i dał klucz na drewnianej zawieszce, którą mogłabym z powodzeniem wykorzystać jako kij bejsbolowy. Pokoje tylko z umywalką (toalety i prysznice na korytarzach) ale i tak byłam przeszczęśliwa. Rzuciłam plecak i wyruszyłam upolować coś na kolacje, bo mój żołądek też już dawał o sobie znać. Jakieś 500 metrów dalej znalazłam restaurację. Weszłam i tej samej sekundzie zaczęło mnie ogarniać przeświadczenie, że ja się chyba jednak w czasie przesunęłam. Najpierw komunistyczny hotel a teraz restauracja jak z czasów głębokiego PRLu - ceratowe zasłonki w oknach, posadzka na podłodze, stoliki i krzesełka ze sklejki z metalowymi nogami, które wydawały nieprzyjemny dźwięk jak się nimi szurało po posadzce. Oczywiście byłam tak głodna że myślę sobie, a co mi tam przecież mnie nie otrują. Muszę jednak oddać sprawiedliwość że "specjalność szefa" jaką dostałam była tak ogromna i tak pyszna że po połowie jadłam na siłę już tylko z łakomstwa. Po prostu nie byłam w stanie się opanować:)
Suma sumarum poszłam spać w dobrym nastroju z pełnym żołądkiem i nic mi się nie lało na głowę.
Generalnie wycieczka mimo drastycznego startu udała się znakomicie.
Rano wsiadłam w lokalny PKS - też śmieszny środek lokomocji i zrobiłam sobie małą wycieczkę krajoznawczą. Z biletem też miałam niezły ubaw. Dojechałam na drugi koniec miasta na dworzec autobusowy, stanęłam przy okienku i pytam o autobus do Rasnova. Pani zastukała w komputer i mówi że o 10. Spojrzałam na zegarek 10 po 10 i mówię czy aby nie za późno. Na co Pani wykonała bliżej nieokreślony lekceważący ruch ręką i sprzedała mi bilet wysyłając jednocześnie na "line2". Rzeczywiście stał tam rozklekotany autobus, a raczej to co z niego zostało, choć na miejsce dowiózł mnie bez problemów:) Dodam tylko że za całe 1,50 pln przejechałam jakieś 20km do Rasnova. Wdrapałam się na górę, zajęło mi to jakieś 40 minut ale było warto - widok niesamowity. Szczegółami nie będę zanudzać zdjęcia jak zwykle na Flikerze. Na razie tylko Rasnov i Bran nad resztą pracuje.
http://www.flickr.com/photos/wiewioras/
Później pojechałam tym samy PKSem (za 2pln) kawałek dalej do słynącego z zamku Drakuli Branu. Oczywiście zbijają straszne pieniądze na tej miejscowości i obiekcie - chyba największa atrakcja Rumunii. "Baza" prawie jak pod Eifflą - czapki, szaliki, zastawy stołowe, koszuli itp itd wszystko z wizerunkiem słynnego hrabiego Vlada, który posłużył jako pierwowzór postaci. Choć sam zamek bardzo ładny, może trochę zbyt komercyjny, ale pełen zakamarków, wnęk i oczywiście "upiększony" wyposażeniem dla dobra widzów.
Pełen reportaż jak wspomniałam na Flikerze a ja mam specjalne zdjęcia z dedykacją:)
Jak się okazuje nie tylko nasz naród ma sentyment do tego ubioru, no chyba że Rumunii zaczęli już tłumnie po kampanii reklamowej odwiedzać Nową Hutę i przywożą jako pamiątkę nasze stroje ludowe...


Nazwałam je odpowiednio "MAGICZNE PASKI" i "DRESY RULES" :P

Po zwiedzeniu zamku Drakuli wróciłam do Braszowa, zdjęcia oraz relacja jutro. Nie dałam już rady przejrzeć wszystkich.

Na koniec mała dygresja, właściwie streszczę część rozmowy jaką przeprowadziłam dzisiaj z moim czcigodnym rodzicem. Otóż, jako że na bieżąco czyta mojego bloga również (całuje ojcze), wyraził głębokie zaniepokojenie czy aby nie przesadzam z tym winem:P Tak mi się przypomniało, jak kilka tygodni temu czytaliśmy w pracy artykuł o tym, że Polki nadużywają alkoholu: uwaga! piją więcej niż 2 razy w miesiącu. Nie muszę chyba dodawać że wszyscy poczuliśmy się alkoholikami... Tak, moi drodzy statystyki są nieubłagane:) Naturalnie w rozmowie zaprzeczyłam stanowczo, jako bym była na drodze do wykolejenia się i stoczenia na margines. Chociaż pewnie zachowałam się jak rasowy alkoholik, który neguje swoje uzależnienie:) Także, jak zacznę bełkotać - proszę na wszelki wypadek zorganizujcie mi odwyk jak wrócę:)
Ale na poważnie, ojcze zapewniam solennie że Twoja córka jeszcze panuje nad swoimi pragnieniami, przynajmniej tymi w kierunku alkoholu... Raczej przejmowałabym się bardziej pociągiem do... CZEKOLADY :)
Na dobranoc powiem że dzisiaj delektuje się wytrawnym Cabernet Sauvignon rocznik 2003 za całe 12,50pln.


Tatusiu obiecuje że jutro kupie fikusa żeby nie pić do lustra:P

czwartek, 15 października 2009

Tak to ja mogę na zawsze

Przychodzę dziś do domu, otwieram drzwi przekonana że przywita mnie ten sam co zwykle widok porozrzucanych wszędzie ubrań, stos nie pozmywanych naczyń w zlewie i garnków na kuchence. Wkraczam więc do środka, mając już nawet w głowie wstępnie rozplanowany zestaw czynności, które mnie jak zwykle czekają po pracy żeby móc jakoś egzystować w tym chaosie i poczułam się jak w bajce. Co najmniej jak królewna śnieżka, której krasnoludki posprzątały mieszkanie. Posprzątały to chyba niewłaściwe stwierdzenie. Owszem byłam przygotowana na to że wpadnie raz w tygodniu Pani i wymieni ręczniki, pościel itd. Ale Pani dosłownie wypucowała wszystko na błysk, łącznie ze stertą naczyń (pewnie już prawie zapleśniałych), ba nawet porozrzucane na wszystkich krzesłach, łózkach i innych meblach ciuchy były poskładane idealnie i wsadzone do garderoby. Poczułam niesamowitą błogość na myśl że jedyny wysiłek na jaki się muszę zdobyć to nalanie wina do kieliszka i naciśnięcie guzika na pilocie, po czym rozkoszowanie się błogim lenistwem...
Tak sobie teraz pomyślałam że może w przyszłym tygodniu włożę pranie do pralki to może Pani będzie tak uprzejma i przy okazji... :)

Jak już jestem przy winie, to powiem że od kilku dni zaprzyjaźniam się coraz bardziej z owym trunkiem tym bardziej po średnio przyjemnym doświadczeniu z tubylczym piwem.

No i muszę oddać sprawiedliwość że wino tutaj jest naprawdę dobrej jakości za aż śmieszną cenę. Średnio od 10 zł w górę zaczynają się wina takie bym określiła do "codziennego użytku" - u nas to ta półka ok 30zł. Po przekroczeniu kwoty 20 zaczynają się już starsze roczniki, a za 40 max 50 to można limitowane rzadkie roczniki kupić, które u nas to już powyżej setki stoją. W tak pięknych okolicznościach przyrody muszę więc stwierdzić że znajduje coraz więcej pozytywów mieszkania w Rumunii:)
Zdążyłam się też dowiedzieć że mają tu lekką korbę na punkcie wina, praktycznie każdy wytwarza co roku własne. Niektórzy nawet (Ci co mają mają jakieś ziemie za miastem) mają małe winnice dla siebie, rodziny, znajomych.
Wogóle ostatnio zdobywam bardzo dużo informacji na temat wszystkiego co mnie zaintryguje w jakiś sposób. Naturalnie głównym źródłem są koledzy i koleżanki u mnie w biurze i aż mnie podziw bierze że jeszcze mają do mnie cierpliwość. Mam momentami nawet wrażenie że mój wysoce rozwinięty głód poznawczy, objawiający się zadawaniem ogromnej ilości zaskakujących pytań można przyrównać z powodzeniem do zachowania siedmiolatka, który potrafi doprowadzić niemalże do obłędu wszystkich wokół pytając o każdą napotkaną rzecz. Na całe ich szczęście jest nas siedmioro w biurze, więc mogę w miarę rotacyjnie "obdzielić" wszystkich możliwością wytłumaczenia mi palącego mnie akurat w danym momencie problemu oraz pozwolić im wszystkim się wykazać. Zobaczymy kiedy zaczną czynić mi wstręty.

Lojalnie uprzedzam że nie będzie mnie przez cały weekend, więc proszę bez eskalacji. Jadę odwiedzić Drakulę:):) i przetestować koleje - będzie pełen obraz przewoźników w Rumunii. Na wszelki wypadek kupiłam tylko bilet w jedną stronę o powrót będę się martwić później:P
Dostałam dzisiaj (wreszcie!!!!) telefon, do tego z nawigacją więc perspektywa że wyląduje na Ukrainie przestała już mnie przerażać.
Wracam w niedzielę wieczorem i jak będę miała siły to coś skrobnę.

środa, 14 października 2009

Co nieco o transporcie

Jeśli uważacie że środki komunikacji miejskiej i przewozów masowych w Polsce to dramat to chciałam serdecznie zaprosić do Rumuni. Zaczniecie błogosławić rodzimą cywilizację...
Z wywiadu środowiskowego, który przeprowadziłam i tak podobno Bukareszt ma najlepiej rozwinięty węzeł komunikacyjny w porównaniu z resztą kraju. Reszty kraju jeszcze nie znam ale to czego mam okazję doświadczyć tutaj wprawia mnie w niebotyczne zdumienie. Pomijając fakt, że stanowi spore utrudnienie w codziennej egzystencji.
Zasadniczo (na szczęście) do pracy mam metro (które na marginesie też do rozwiniętych nie należy - zaledwie trzy linie) i nie muszę korzystać z dobrodziejstw pozostałych przewoźników. Trudno byłoby poza tym nazwać poruszanie się autobusami czy tramwajami "dobrodziejstwem". Największa myślę osobliwość na skale światową jest taka że w całym Bukareszcie nie ma rozkładów jazdy na przystankach... Początkowo myślałam że może rozkradli albo są w trakcie wymiany tablic. Popytałam zatem w pracy, a tu ZONK - tych rozkładów po prostu nie ma i nie było. Never ever. Zaczęłam więc drążyć temat bo zastanowił mnie ten fenomen z czysto organizacyjnego punktu widzenia. Po pierwsze skąd wiedzą jaka linia dokąd jedzie i co ważniejsze o której godzinie. Dowiedziałam się że funkcjonuje to w oparciu o mechanizm "badań ankietowych" a w dalszym ciągu o mechanizm "prognozowania". Mówiąc prościej, polega to mniej więcej na tym że przychodząc na przystanek najpierw pyta się oczekujących jak dawno odjechała interesująca nas linia, po czym szacuje się oczekiwany czas przyjazdu następnego pojazdu. Szacunek odbywa się na podstawie znajomości "zachowań" danej linii. Kto zgadnie o co chodzi? :)
Przykładowo linia 101 w tygodniu jeździ w godzinach 4.30 do 22.55 i odpowiednio dla danej pory dnia jeździ co 5, 7 lub 10 minut itd. Trzeba więc niejako być przygotowanym wcześniej do podróży autobusem, tramwajem czy trolejbusem ponieważ jedynym miejscem gdzie można taką informacje uzyskać jest strona przewoźnika. Improwizować się niestety nie da bo jak wspomniałam na przestanku nie ma ani tych prowizorycznych rozkładów ani nawet informacji jaka linia się na nim zatrzymuje...
Teraz można sobie wyobrazić jaki problem może to stwarzać do przyjezdnych, tym bardziej obcokrajowców, a dodam że są linie które kursują dla przykładu z taką częstotliwością:

więc jak się dobrze nie "oszacuje"to można dłuuuuuugo poczekać...
Ja wypracowałam sobie przy tych kilku przejazdach, który miałam okazję doświadczyć metodę na "azymut" oraz "na żabę" czyli skokowo. Wygląda to mniej więcej tak że najpierw ustalam kierunek w jaki chce się dostać i wsiadam w pierwszy autobus, który się nawinie. Jak nieoczekiwanie skręci i zmieni kierunek wysiadam, cofam się, i wsiadam w następny potencjalnie jadący w tym właściwym:)

Przygodę życia przeżyłam również usiłując kupić bilet miesięczny w postaci "karty miejskiej" podobnej do naszej. Rzeczony można nabyć jedynie w wyznaczonych budkach przewoźnika, przypominających wielkością nasze ToiToie:) Mogłam się spodziewać że w momencie jak mi będzie to najbardziej potrzebne napotkam chyba jedyna osobą w tym kraju, która nie mówi po angielsku... Pani od początku zalewając mnie potokiem słów usiłowała mi wytłumaczyć że nie ma dla mnie nic, co mogłaby mi sprzedać. Ewentualności, że ktoś mówiący obcym językiem chce kupić bilet na więcej niż jeden przejazd, ba nawet ma zamiar na okrągłe 30, nie brała wogóle pod uwagę bo w sumie co ja mogę robić w tym kraju tyle czasu. Po 15 minutach dyskusji w stylu "rozmowa młota z butem" wraz z uciekaniem się do intensywnej gestykulacji, na odsiecz przybyła mi druga Pani stojąca za mną w kolejce. Zasadniczo przekazała Pani w budce w miejscowym narzeczu "że tak, ja jestem pewna że chce miesięczny". Nawet byłam tak miła i pozwoliłam uprzejmej pasażerce zakupić bilet, która po tym fakcie zostawiła mnie już samą przekonana że jesteśmy dogadane. Prawie... Regulacja prawna wygląda tutaj tak że trzeba dać dokument tożsamości i Pani wstukuje w komputer wszystkie dane po czym dostaje się się kartę z zadrukowanym nazwiskiem i numerem dokumentu. Tym razem szybciej zajarzyłam że mam dać paszport. Ciąg dalszy był taki że Pani starała mi się wytłumaczyć jak się używa karty, a ja jej że doskonale wiem. Niestety tak ja nie rozumiałam czego ona ode mnie chce, tak ona pozostawała głucha na moje zapewnienia. Jej zaangażowanie w cały proceder było tak wielkie że nawet sięgnęła po jakąś karteczkę i zaczęła coś pisać pewnie wychodząc z założenia że może słowo pisane będę w stanie pojąć... Na wszelki wypadek kiwałam głową i powtarzałam "da" oznaczające tak, bo doszłam do wniosku że Pani posunie się w następnej kolejności do jakiś demonstracji instruktażowych a wolałam raczej tego uniknąć. Nawet za cenę życia w nieświadomości jak się używa karty miejskiej:)
Jak dotąd chyba nigdy w życiu nie doświadczyłam takiej ulgi i zarazem tak błogiego uczucia spełnienia, jak po odejściu od budki z upragnioną kartą miejską w ręku:P

Wszystkim, których dzisiaj zasypało...

dedykuję poniższe zdjęcia wykonane 10 minut temu
Chciałam tylko dodać że niektórym dalej nad głowami świeci słońce:P

I mam prośbę - gdyby kiedykolwiek ogarnęły mnie chwile zwątpienia, nostalgii za krajem i takie tam podobne bzdury - przypomnijcie mi ten moment!

wtorek, 13 października 2009

Tour de Bukareszt cz2

Na początek gorący "nius" nie związany z tematem jak w tytule, ale w związku z tym że tu wszyscy tym żyją więc myślę że warto się podzielić.
Bukareszt nie ma rządu od dzisiaj... Jak się okazało w dzień mojego przyjazdu!!!!! rozpadła się koalicja. Dzisiejsze wydarzenia są oczywiście następstwem tych sprzed dwóch tygodni. Parlament ogłosił wotum nieufności no i mamy "bezkrólewie". To że mam destrukcyjny wpływ na wszystko czego się dotykam to już wszyscy wiedzą (poza rumuńską społecznością oczywiście - jeszcze nie kojarzą faktów). Ale za rozpad rumuńskiej gospodarki to ja nie chce być odpowiedzialna...
Żeby było śmieszniej za 2 miesiące mają być wybory prezydenckie więc widmo tego że mnie odeślą w kartonie zaczyna wisieć nad moją głową, nawet z dużą dozą pewności mogę dodać że mnie poćwiartują przed wysyłką...

No ale wróćmy do "ciekawszych" wydarzeń. Bukareszt ciąg dalszy.
Niezależnie od zabytków, monumentalnych budowli itp itd to miasto ma drugie ukryte oblicze. No może nie do końca ukryte, bo kilka "diamencików" znalazłam:)
Tych spośród Was, którzy myślą że się już wypaliłam, nie mam nic ciekawego do powiedzenia i funduje opisy wycieczek po Bukareszcie, muszę rozczarować:) Mam jeszcze sporo w zanadrzu...
Z resztą sami popatrzcie.

Recycling w wydaniu Rumuńskim:)

Jak dobrze się przyjrzycie na drugim zdjęciu widać wyraźnie stopę (lewą chyba) i rękę - wystające spod przykrycia:) Powszechnie znane wszystkim są zalety auta BMW, ale myślę że takie przeznaczenie konstruktorom nawet do głowy by nie przyszło. Zwróćcie jeszcze uwagę na nowoczesny, wielofunkcyjny system zabezpieczeń antywłamaniowych, który może jednocześnie służyć jako miejsce relaksu w słoneczne dni...

Nie byłabym sobą gdybym nie wlazła w największe dziury, a to dopiero okolice centrum:) Jak się wypuszczę na przedmieścia to pewnie przywiozę więcej takiego "materiału". Oczywiście jeśli wrócę w jednym kawałku:)

Na jednej z uliczek starego miasta też wypatrzyłam interesujące zjawisko.

Po raz kolejny innowacyjne wykorzystanie poręczy tymczasowego (na czas remontu) deptaka dla pieszych jest dowodem wielkiej kreatywności lokalnej ludności. Zdjęcia robiłam z pewnej odległości jako że moje "manewry" zostały obrzucone wrogim spojrzeniem Pani, która zazdrośnie strzegła swojej własności. Na wszelki wypadek byłam również przygotowana do szybkiej ucieczki:)

Na koniec jeszcze jedno świadectwo inwencji tym razem architektonicznej:)
Jedna ze stacji metra w centrum przy Piata Romana (Plac Rzymski). Ja przy tej okazji mam wniosek racjonalizatorski o wpisanie na listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Myślę, że jedyne słuszne miejsce dla tak wybitnego, co więcej FUNKCJONALNEGO, obiektu.

Nie jestem pewna (nie miałam centymetra) ale myślę że peron nie ma nawet metra. Może przy okazji wezmę linijkę z pracy to sprawdzę. Chociaż sam fakt że robiłam zdjęcia stacji metra wprawił oczekujących w niebotyczne zdumienie, jest więc szansa że jak zacznę mierzyć jeszcze to załatwią mi "eskortę" do najbliższego szpitala dla niepoczytalnych.

Z drugiej strony to pokrzepiające mieć świadomość że są jeszcze narody poza nami, które również mają osiągnięcia w dziedzinie absurdalnych rozwiązań...

poniedziałek, 12 października 2009

Tour de Bukareszt cz.1

Zdaje sobie sprawę że nie wywiązuje się z "obowiązków" przez chwilę i myślę że czas na opisanie wydarzeń minionego weekendu. Tym bardziej że otrzymałam już kilka ponagleń, desperackiego smsa oraz jednego maila z pogróżkami.
Jako zadośćuczynienie mogę tylko powiedzieć że mam sporą ilość informacji, taką dawkę uderzeniową że aż uszami wyjdzie:)

Zacznijmy od tego że weekend spędziłam głównie turystycznie, zwiedzając Bukareszt z aparatem jak ten Japończyk. Z tego co zdążyłam zauważyć Bukareszt nie jest częstym miejscem odwiedzin obcokrajowców, przynajmniej nie o tej porze roku, a już tym bardziej takich biegających z aparatem. Budziłam ogólne zaciekawienie momentami:)
Ogólne wrażenie mam takie że ogromny potencjał, równie ogromnie zaniedbany, niestety.

Wybrałam kilka zdjęć z najciekawszych miejsc natomiast całą resztę można obejrzeć
http://www.flickr.com/photos/wiewioras/sets/72157622439555837/

Bardzo wiele ze swojego obecnego wyglądu Bukareszt zawdzięcza swojemu wielkiemu budowniczemu Nicolae Ceausescu. Mam wrażenie że chłop chyba cierpiał na jakiś kompleks niższości...

Ale po kolei
Pałac Parlamentu

Za czasów Ceausescu funkcjonowała wdzięcznie brzmiąca nazwa "Pałac Ludu". Druga co do wielkości budowla na świecie zaraz za Pentagonem. Zaprojektowany przez 700 architektów a "dzieło" wyprodukowane było przez ok 20 tys. robotników.
Naturalnie do Pałacu prowadzi blvd Unirii, który był budowany na wzór Pół Elizejskich i nawet jest od nich o 3! metry dłuższy.
Jak już zaczęłam wątek Paryża to mamy kolejną budowlę "wzorowaną" na oryginale:
Łuk Triumfalny
ten co prawda sporo mniejszy od pierwowzoru, ale tak czy inaczej jest:)

Nie wiem czy koleś chciał zrobić sobie na przykład "Paryż Wschodu" z Bukaresztu, jednak myślę że miał spory problem emocjonalny. Dodam jeszcze na deser, że kazał wybudować tamę na rzece Dambovita tylko po to żeby puścić sztucznie jej koryto przez centrum miasta... Z ciekawostek znalezionych na wikipedii mogę jeszcze napisać że Nicolae Ceaușescu miał do dyspozycji 39 willi zbudowanych w każdym okręgu Rumunii i 21 prezydenckich apartamentów w ambasadach na świecie, a w Bukareszcie pałac. Flota prezydencka składała się z dziewięciu samolotów, trzech helikopterów i trzech specjalnych pociągów.
O dokonaniach politycznych zarówno na arenie międzynarodowej oraz dla "ludu" nie wspomnę, bo są chyba ogólnie znane wszystkim.
Tak mi się teraz skojarzyła ta chęć posiadania dóbr wszelkiego rodzaju z niektórymi mężczyznami, którzy "niedostatki" na innym polu maskują wszelkiego rodzaju gadżetami. Może chciał się chłop dowartościować...

Nie będę zanudzać wycieczką po Bukareszcie, przynajmniej tutaj - można sobie poczytać przewodniki oraz tak jak wspomniałam zdjęcia umieściłam na Flickerze. Feel free:)

Z ciekawostek jeszcze mam dwa zdjęcia jak w niezwykle "kreatywny" sposób można połączyć historię z nowoczesnością:)
Hotel Novotel - zauważcie jak w sposób "harmonijny" można zaanektować starą bramę do nowoczesnej budowli
oraz budynek McKinseya - zawsze wiedziałam (szczególnie po dokonaniach w naszej firmie), że McKinsey to "twórcze" rozwiązania i "nieszablonowe myślenie"podobno chłopaki kupili sobie teren ale okazało się że nie mogą wyburzyć tego co tam stało, więc pewnie zrobili ten "brejnstorming" jak to mają w zwyczaju i wykombinowali to cudo.

W tym mieście zasadniczo słowo "innowacyjny" nabiera zupełnie innego znaczenia...

No i mam wisienkę na torcik:) Bardzo niedoceniany budynek lokalnie, ale myślę że Wam się spodoba. Skojarzenie z innym prawie takim samym jest natychmiastowe i jednoznaczne. Powiem tylko, że tutaj zowie się ta budowla Domem Wolnej Prasy. Kto pierwszy wyśle mi na maila rozwiązanie zagadki dostanie nagrodę:)

idę spać, cdn...

piątek, 9 października 2009

Wątek mieszkaniowy

Siedzę sobie spokojnie dzisiaj po południu w domu a tu nagle pukanie do drzwi. Najpierw ogarnęła mnie panika - tysiąc obrazów przeleciało mi przez głowę typu: zalałam sąsiada, za głośna muzyka, zebranie lokatorów itp. Żadna z tych opcji nie była mi przyjemną po namyśle jednak zdecydowałam się otworzyć. Kamień spadł mi z serca bo za drzwiami stał Pan administrator, tudzież zarządca, który pomagał mi się wprowadzić i udzielał wskazówek. Jak się okazało Pan przyszedł i przyniósł czyste ręczniki - podobnie jak te poprzednie "100% cotton towels" i również czyste 100% cotton sheets". Trochę się zdziwiłam bo powiem szczerze myślałam raczej że to już moja sprawa i żeby przywrócić czystość istniejącym ręcznikom będę musiała użyć pralki. Otóż nie moi mili, Pan mnie oświecił że będę miała stałe dostawy, mało tego 2 razy w tygodniu przysługuje mi Pani, która przyjdzie posprzątać:):):) I tu zaczął się giąć w ukłonach przepraszając jednocześnie że jej nie było w tym tygodniu, i on niejako w zastępstwie, bo ona ma wolne, ale już na pewno w przysżłym tygodniu przyjdzie. Zaoferował się nawet że zmieni pościel ale powiedziałam że dam sobie z tym radę:)
W każdym razie to miłe niespodzianka że przez 3 miesiące ktoś mi będzie sprzątał:)

Jak już jesteśmy przy temacie lokalowym to może powiem coś więcej. Mieszkanie jest zasadniczo bardzo fajne, z resztą większość z Was widziała zdjęcia przed moim wyjazdem. Wyremontowane, z pełnym wyposażeniem i klimatyzacją zarówno w salonie jak i sypialni - nie mam z zasadzie zastrzeżeń. Natomiast sam budynek to pamięta chyba jeszcze czasy Ceausescu, i to bardzo wczesne...
Co zasługuje na szczególną uwagę to windy - a jako że mieszkam na 6 piętrze jestem niejako zmuszona ich używać. Taki model to w Polsce chyba tylko w muzeum techniki można spotkać. Klaustrofobiczna - max 2 osoby i nie ma czym oddychać, do tego drewniane drzwiczki, które samemu się zamyka od wewnątrz. Ok idę zrobić fote bo tego się nie da opisać.

Zdjęcie od zewnątrz
I od środka
Niestety dalej do tyłu już nie byłam się w stanie odsunąć żeby objąć szersze spektrum:(
To nie koniec jeszcze. Sam wygląd to niewiele w porównaniu z wyczynami owych wind.
Otóż ujmijmy to tak, że nie do końca reagują na polecenia podróżnych, ewentualnie mają swoją wizję trasy. Przykładowo: zjeżdżając dziś rano nie dowiozła mnie na parter tylko zatrzymała się na drugim. Po ponownym naciśnięciu guzika dowiozła mnie do "pół parteru" po czym ponownie wróciła na drugie. Byłam zmuszona resztę trasy pokonać schodami. Z resztą już nie pierwszy raz - generalnie jakieś 60% kursów dowozi mnie na dół, pozostała część jest zawsze wielką niewiadomą.
Mają również jeszcze jedną specyficzną cechę, o której dowiedziałam się przypadkowo wsiadając jednocześnie z sąsiadką. Wyglądało to mniej więcej tak że wsiadłam, nacisnęłam guzik a Pani wchodzi za mną i pyta się na które jadę. Mówię: "na szóste i już nacisnęłam, dziękuje" na co Pani odpowiada że ona na piąte ale w takim razie pojedzie ze mną na szóste i zjedzie w dół. Pytam czy nie może nacisnąć piątki również, nawet wyciągnęłam rękę do guzików ale zostałam głośno oprotestowana, więc cofnęłam z powrotem. Musiałam mieć bardzo osłupiały wyraz twarzy bo Pani od razu wytłumaczyła mi, że windy nie reagują tutaj jak mają więcej niż jedno polecenie. Zatem wchodząc do windy z innymi osobami trzeba najpierw uściślić kto i na które jedzie, i pierwszy naciska ten kto ma najbliżej, dopiero na miejscu następny w kolejności naciska swój guziczek.
Cywilizacja...

No i żeby wątek lokalowy wyczerpać do końca - przynajmniej na razie, bo nigdy nie wiadomo co mnie jeszcze czeka, to opowiem o wodzie:)
Tak czułam w kościach że będzie prędzej czy później jakaś wajacha z ta wodą.
Nie, nie cieszcie się - ta "24 hour hot water" jest nadal, nawet powiem aż za bardzo "hot". Wszystko byłoby w porządku gdyby ta "cold" nie świrowała dla odmiany. Przez cztery dni było ok, można było sobie wyregulować odpowiednią temperaturę, aż tu nagle wczoraj puszczam natrysk a tu wyłącznie wrzątek leci. Niestety kręcenie kurkiem w kierunku zimnej wody kończyło się tym że przestawała lecieć zupełnie. Po 15 minutach prób i walki z wrzątkiem doszłam do wniosku że sprawdzę w taki razie w umywalce. Odkręcam - zimna jest, no to ponowiłam próbę pod natryskiem. Niestety znów to samo - tylko wrzątek, zimnej brak. Próbuje w umywalce ponownie w takim razie, zupełnie przez przypadek zostawiając odkręconą pod prysznicem. I co? Okazuje się że po puszczeniu wody w umywalce zaczyna lecieć zimna również pod prysznicem. Zakręcam - przestaje lecieć. Odkręcam znów jest:) Nie wiem czy od strony hydraulicznej jest jakiekolwiek uzasadnienie takiego przypadku, że kran w umywalce ma zasadniczy wpływ na kran pod prysznicem, ale póki jestem w stanie tym "sposobem" osiągnąć pożądaną temperaturę nie będę negowała zjawiska.

Jutro wybieram się na całodzienne zwiedzanie więc myślę że w końcu pojawią się jakieś fotki turystyczne z Bukaresztu - bo już niektórzy mnie ponaglają.

Wind of change

Miałam pomagać a jak na razie zmieniam na gorsze:) Mam destrukcyjny wpływ...
Ale może zacznę od początku.
Wątek dotyczy organizacji pracy, a właściewie bardziej zaplecza logistycznego. Tutaj w Orange Romania pracownicy mieli do dyspozycji wszystkie produkty typu kawa, herbata, śmietanka itd. Mało tego - mieli nawet do dyspozycji na wyposażeniu w kuchni "Panią Kawiarkę", która czuwała nad tym żeby ekspres był zawsze pełny świeżej kawy, wrzątek w czajniku, oraz czuwała nad czystością w kuchni. Zauważcie że mówię "mieli" - do wczoraj:)
Począwszy od dnia dzisiejszego pracownicy są zobowiązani do przynoszenia własnych produktów, ewentualnie do korzystania z automatu wrzutowego, a "Pani Kawiarka" jest do dyspozycji wyłącznie managementu wyższego szczebla.
W pierwszy dzień mojej pracy właśnie odbyliśmy dyskusje na temat i wspomniałam że nam "supply chain" odcięli ponad rok temu i już nie mamy przywilejów. Mam nadzieje że nikt nas nie podsłuchał i to nie przeze mnie zabrali im kawę. Na wszelki wypadek przestanę się odzywać bo jak to będzie szło dalej w takim kierunku to jest szansa że mnie zapakują w najbliższy karton i nadadzą priorytetem na Twardą.

czwartek, 8 października 2009

Na szybko - bo z pracy

Gorąc straszny. Termometry oscylują woków 30 stopni, w słońcu nawet 34-35.
Naturalnie jak na złość wzięłam tylko rzeczy z długim rękawem, jesienne i zimowe. Wszystkie zakryte buty - mam tylko klapki, które występują w roli kapci domowych. Super, ja to jednak wiem jak się pakować...

Jeśli chodzi o wyjście z metra rano to 100% sukces. Poszłam na patent "szczura" - za tłumem. Wykalkulowałam sobie że po naszej stronie jest najwięcej budynków biurowych, więc najwięcej ludzi będzie się kierowało do tego wyjścia z tej strony. Jednak czasem potrafię logicznie pomyśleć...

Nie wiem czy wiecie ale nasz Pan Prezydent wizytuje Bukareszt właśnie:) W Polskich serwisach nie znalazłam nic na ten temat. Widocznie dla mediów przestał być interesujący. Hmmm

środa, 7 października 2009

Bilans trzeciego dnia

Formalności proceduralne w pracy przybierają pożądany kierunek. Pewnie niektórzy z Was już zarejestrowali że po 3 dniach w pracy:
1. mam dostęp do internetu
2. nowy służbowy adres mailowy
spektakularny sukces jak na firmę telekomunikacyjną o międzynarodowej renomie;)
3. dostałam komórkę - połowiczny sukces bo bez karty SIM (jeszcze się procesuje), ale podotykać juz sobie mogłam:)

Z osobistych dokonań mogę się pochwalić że wykonałam nawet dzisiaj swój pierwszy telefon w pracy:):):) Co prawda do Pana na helpdesku z prośbą o zainstalowanie firefoxa - ale ujmijmy to tak że przynajmniej jeden przedmiot na moim biurku zaczął spełniać swoją funkcję.
Nota bene instalacja zakończona sukcesem i nawet załatwiona od ręki.
Do kolejnych wyczynów, które również można poczytać za osobisty sukces jest fakt że miałam dziś tylko dwie próby zanim trafiłam do właściwego wyjścia w plątaninie korytarzy w metrze. Statystki poprzednich dwóch dni są dwukrotnie gorsze i kończyły się zwykle tym że obchodziłam cały plac dookoła, zaliczając kilka świateł. Z tego prostego rachunku wychodzi mi że już jutro powinnam mieć 100% celność we właściwy korytarz.
Wynik chyba się mieści w normie chociaż inteligencją pewnie nie prześcignę szczura, który jak słyszałam, raz poznawszy właściwą drogę nigdy się nie gubi...

Aaaaa dla tych wszystkich, którzy wątpili w moje opowieści i myślą że zmyślam przynajmniej część, zamieszczam zdjęcie billboardu z jednego z przejść w metrze. Na marginesie moja tendencja do gubienia się na coś się przydała. Zdjęcie owo należy do cyklu "Visit Poland" o którym opowiadałam wcześniej i jest wyraźnym dowodem na to że mówie prawdę:)

Napis, z tego co się dowiedziałam głosi "My zaczęliśmy Wy skończyliście" czy coś w ten deseń. Podobno chodzi o to że obalenie komunizmu zaczęło się w Polsce a skończyło w Rumunii. Kampania przygotowana przez Intitutul Polonez adres jest na plakacie widać w powiększeniu www.getyouip.ro. Filmiku z Nową Hutą w roli głównej nie znalazłam ale ciężko mi się nawiguje po rumuńsku jeszcze:)
To "papa romana" to niszczycielska działalność lokalnych obywateli z marginesu. Niestety żeby usunąć ze zdjęcia musiałabym albo umyć im witrynę albo zrobić lifting w Photoshopie. Pierwsze jakoś średnio mi leży (chyba że będziecie nalegać) drugiego nie znam, zatem zostawiam w oryginalnej wersji z "dodatkami".

Z ciekawostek dowiedziałam się również dzisiaj że ów lokalny trunek o nazwie "Ursus" wspomniany wczoraj, należy do najlepszych produkowanych w Rumunii. Taki nasz Żywiec dla porównania. Jako degustator wyszłam na ignorantkę finalnie, chociaż celność mam dobrą. Z drugiej strony mam jasność że jako kiper kariery nie zrobię.

Strajk:)

Trzeci dzień mojego pobytu w Bukareszcie i już zamieszki, strajki i demonstracje... Może jednak powinnam wrócić bo jak tak dalej pójdzie to za 3 miesiące do kompletnej ich anarchii doprowadzę:)
Jako że pracuje za miedzą od budynku rumuńskiego rządu więc dziś byłam na bieżąco czynny udział w wydarzeniach. Pozwoliłam sobie nawet uwiecznić specjalnie dla Was zarówno video jak i audio.





Nawet się zastanawiałam czy nie zrezygnować z lunchu i nie wmieszać się w tłum żeby sobie pokrzyczeć: "UNITATE SOLIDARITATE", ale już i tak w pracy musiałam na tyle idiotycznie wyglądać biegając z aparatem i przewieszając się przez barierki na tarasach, że resztę dnia omijali mnie wszyscy szerokim łukiem więc zrezygnowałam w rezultacie. Doszłam do wniosku że takie posunięcie z mojej strony mogłoby im zasugerować że jestem średnio zrównoważona psychicznie. A mam tu spędzić trochę czasu więc przynajmniej na początku wypada zachowywać się po ludzku.

wtorek, 6 października 2009

Deja vu

No i zaczęło się...
Kilka lat temu jak przeprowadziłam się do Warszawy, pewnie niektórzy z Was pamiętają:) miałam serie dziwnych dokonań typu sklejenie się z ekspresem do kawy..., walka ze szlabanem w garażu podziemnym... czy bliskie potkania z drzwiami obrotowymi... o butach już nie wspomnę
Mam nieodparte wrażenie że historia zatoczyła koło i znowu zaczynają się mnie trzymać przypadki niepożądane.
Dzisiaj rano na stacji metra wchodząc do piekarni tak zaaferowałam się dolatującymi do mnie zapachami, że nie zarejestrowałam wystającego progu. W następnych 3 sekundach wyłożyłam się płynnym ruchem ludziom pod nogi jednocześnie wyskakując z buta. Naturalnie wszyscy obecni rzucili się mnie ratować i zbierać. Do tego coś tam mówili do mnie - mniemam że były to pytania czy nic mi się nie stało. Musiałam mieć niezwykle tępy wyraz twarzy bo jeszcze zanim wydukałam że nie rozumiem przeszli na bardziej cywilizowany język.
Siniaka mam na pół kolana do tego musiałam jakoś dziwnie wyszarpać się z tych szpilek bo oderwałam pół podeszwy od reszty buta. Dzień w pracy spędziłam klapiąc podeszwą. Dobrze że mają wykładziny to nie było słychać...
Bilans - buty poleciały na śmietnik i mam spaloną piekarnie - bo wstyd się pokazać po takim entree:(

W pracy ruszyło pełną parą do przodu.
1. Dostałam laptopa ok 13 i nawet założyli mi adres mailowy, ale... nie mam dostępu do internetu:) mam dostać jutro...
2. Komórka przyszła a właściwie aparat bo SIM leży w akceptacji:) mam dostać jutro...
3. Dostałam identyfikator, i działa co dziwne. Mogę w rezultacie poruszać się samodzielnie po budynku.
4. Poprosiłam o jakiś zeszycik żeby móc robić notatki na spotkaniach z szefem - dowiedziałam się że mogę na razie używać kartek z drukarki o zeszycik wystąpią. Doszłam do wniosku że kupie sama...

Postanowiłam zaprzyjaźnić się powoli z lokalnymi trunkami:) Stwierdziłam ze zacznę od piwa - spędziłam chwilę przy półce w markecie i wybrałam na razie takie którego nazwa chociaż brzmiała znajomo:
Średnio dobre ale czego się nie robi dla dobra ogółu. Poza tym wychodzę z założenia że trzeba wszystkiego spróbować organoleptycznie.

P.S. Ciepła woda nadal jest

Już na swoim

Trochę to zajęło ale wprowadziłam się już do mieszkania. Oczywiście krok po kroku sprawdziłam wszystkie punkty z obszernego opisu wysłanego mi wcześniej:) A zatem:
1. internet działa jak widać na załączonym obrazku
2. "45 m2 Large open" - nie mam linijki ale jak się zaopatrzę to zmierze - nie popuszcze ani centymetra
3. 4 kieliszki do wina wraz z otwieraczem są
4. co do łazienki do mam wątpliwości czy ona jest "marble" podobnie jak "chrome fixtures" ale może ja się nie znam
5. 100% Egyptian cotton sheets hmmm nie mam pojęcia jak wyglądają "edżipszin szits" więc uwierze im na słowo
6. gorąca woda jak na razie jest ale skoro pisali że "24 hour hot water" to myślę że spróbuje wstawać co noc o różnych godzinach i na wszelki wypadek sprawdzę czy mnie nie wykręcili

Samą lokalizacje można porównać do Marszałkowskiej więc
a) mam wszędzie blisko
b) mam głośno i neony walą po oczach
c) błogosławie żaluzje i klimatyzacje (mogę zamknąć okna)
Mam rzut beretem do Carrefoura - na marginesie pierwsze zakupy zrobiłam. Oczywiście po przyjściu do domu okazało się że wybiórcze. Dla przykładu mleko kupiłam ale o herbacie już zapomniałam, podobnie z kotletami na obiad, które nie wiem na czym usmażę ponieważ olej okazał się mało istotnym produktem. No nic jutro zrobie poprawkę miejmy nadzieję że bardziej skuteczną.
Zaraz obok Carrefoura jest Zara :):):) więc myślę że będę miała gdzie ukoić smutki. Na najbardziej czarne momenty zwątpienia mam fryzjera przy wyjściu z budynku - mogę w kapciach na upartego.

No i naturalnie nie byłabym sobą gdyby coś mi się nie przydarzyło. Chyba tak się się wkręciłam w te souveniry z hotelu że zawinęłam im kabel od internetu. Po pracy pojechałam grzecznie oddać - co prawda z wypiekami na twarzy ze wstydu ale przyjęłam na klatę z ogromnymi przeprosinami i tłumaczeniami że przez pomyłkę. Nie wiem czy mi Pani uwierzyła ale miała kurtuazyjny uśmiech na twarzy, więc biorę to za dobrą monetę.
Z drugiej strony to takie... polskie:)

poniedziałek, 5 października 2009

Pierwszy dzień w pracy

No to szybkie podsumowanie:
1. Czuje się jak w domu:) dostałam biurko, telefon stacjonarny (nie podłączony) i na tym koniec. Aaaa i karteczkę i długopisik. Założyli mi maila, nawet pokazali zaakceptowany wniosek ale komputera ni ma:( Komórkę pokazali mi na obrazku - rzekomo mam dostać nokie e52 (i jeszcze się cieszyć bo to podobno wypas). Uwierze jak dostanę do łapki
2. Duży plus wszyscy mówią po angielsku, mniej lub gorzej ale mówią.
3. Nie zapamiętałam 70% imion przedstawionych mi ludzi, pozostałe 30% to 2xDan i raz Dana. Ciekawa jestem czy to takie nasze "Jan" i "Janica"?
4. Zarzucają mnie oczywiście informacjami ale jak na razie przynajmniej za tym nadążam
5. Za oknem jakaś straszna temperatura się zrobiła a ja się ubrałam jak na syberie. Rano chyba moja percepcja rzeczywistości jeszcze nie kontaktowała. Dobrze że w ostatnim momencie zrezygnowałam z czapki i szalika bo wyglądałabym co najmniej dziwnie przy ponad 20 stopniach.

Reklama czy antyreklama

W oczekiwaniu na metro rano przywitał mnie osobliwy widok...
Na stacji telewizory i podobnie jak u nas propagandowe artykuły i reklamy. Oczywiście zaciekawiona oglądam a tu turystyczna reklama "visit Poland". Pomyślałam jaki miły akcent z rana - promują mój kraj ojczysty. A tu zaczynają przelatywać obrazki "Solidarność" "Nowa Huta"... Aż połknęłam gumę z wrażenia!!!
Wsiadłam do metra osłupiała. Myślę sobie Sopot byłby dobry, Kraków, nawet ta brudna Warszawa, ale Nowa Huta??!!! No ale po przemyśleniu to może do nich właśnie przewrotowe klimaty bardziej trafiają - może ja się nie znam... Anyway promowanie Polski przez Nową Hutę to jest wyczyn:)

niedziela, 4 października 2009

Pierwsze spostrzeżenia

Szybki spacer w promieniu kilometra, no może dwóch i kilka szybkich wniosków
In minus
1. Niestety informacja turystyczna w powijakach:( W metrze na przykład na kasach tylko informacje w miejscowym narzeczu. Nawet nie jestem pewna czy bilet, który zakupiłam jest na miesiąc...
2. Słabo oznaczone ulice - tabliczka jedna co kilkaset metrów więc spaceruje się trochę po omacku
In plus
1. Na ulicach ścieżki rowerowe. Ba, nawet po dwa pasy dla jeżdżących w przeciwnych kierunkach. Jednak rozwój cywilizacyjny nie musi się zatrzymać na pewnym etapie jak w naszej wspaniałej stolicy
2. Na pierwszy rzut oka jednorodna zabudowa. Żadnych 30 piętrowych powciskanych gdzie się da, i jak się da

Ceny do końca jeszcze nie zgłębione ale wnioskując po zakupach w pobliskim spożywczaku raczej nie umrę z głodu:) za niecałe 10zł stałam się szczęśliwą posiadaczką: Ice Tea (rozmiar 1,5l) paczki herbatników, Kikata oraz paczki paluszków (mniemam że z makiem bo na rysunku są paluszki suto nakrapiane czarnymi kropkami).

Pokój 804 Tulip Inn



Na wypadek gdybym chciała zabrać sobie "souvenira" - zostałam dokładnie poinformowana ile będę musiała za niego zapłacić.
Myślę że wyjadę z poduszką za 50 euro:)

Taksówka z lotniska

Jak na międzynarodowe lotnisko przystało i w Bukareszcie taksówki na lotnisku to "mafia". Już w pierwszej sekundzie za bramkami miałam "sympatycznego" Pana koło siebie powtarzającego "need a taxi". Na moje pytanie o cenę usłyszałam "forti, fortifajf juro". Mało mnie z butów nie wyrwało.
Ale jak na "kutą na cztery kopyta" Polkę przystało rozeznałam się szybko w sytuacji i znalazłam taksóweczki, stojące co prawda jakieś 100 metrów od hali przylotów, ale z normalnymi cenami i licznikiem. Wyszło w przeliczeniu 19, a Pan kierowca jeszcze jeszcze po drodze opowiadał mi jak rasowy przewodnik o "monjumentach", które mijamy:)
W sumie to jakby się tak zastanowić to firma zwraca za transfery więc mogłam się nie gimnastykować. Ale jak "program oszczędnościowy" to niech będzie że ja też będę czynną aktywistką.

Wylot

Nie byłabym sobą gdybym czegoś nie nawywijała...
Liczyłam że na ładne oczy mnie przepuszczą z nadbagażem - niestety. Wzrok zranionej łani okazał się całkowicie nieskuteczny - Pan był nieubłagany, kazał przepakowywać i na podręczny.
W rezultacie wyjechałam z Polski jak prawdziwa "rumunka"... plecak, laptop i dwie reklamówi "Duty Free" zawierające 7kg moich ciuchów...