niedziela, 29 listopada 2009

Noc na zamku

Pewnie nikt mi nie uwierzy ale bede spala dzis na zamku:-) Takim prawdziwym powstalym ok 1200 roku - dokladnie nie wiadomo. Wygooglujcie sobie  Zamek Calnic jest ciemno i nie wychodza mi zdjecia wiec dopiero rano cos popstrykam. A zaczelo sie tak... Przyjechalam dosc pozno, ciemno bylo w kazdym razie i platalam sie wokol twierdzy. Dopadla mnie jakas Pani zeby mi powiedziec ze zamkniete i ze mam wrocic rano. Zrobilam zbolala mine i zapytalam czy wobec tego nie zna jakis kwater w okolicy. A ze z przeciwka nadszedl Pan zaczeli cos deliberowac w miejscowym narzeczu i po jakis 5 minutach powiedzieli mi ze moge zostac w 'fortecy' tylko ze moze byc mi zimno. Az mi sie oczy zapalily i zapewnilam ze absolutnie nie bedzie mi zimno, a wogole to mi jest zawsze goraco. Tak na wszelki wypadek zeby sie nie rozmyslili. Stwierdzilam ze chocbym miala w nocy poubierac na siebie wszystko co mam w plecaku, i skarpetki zalozyc na uszy zeby mi nie zmarzly, to i tak nie odpuszcze takiej okazji. Zostalam jeszcze nakarmiona na plebani 'sarmale i mamalyga'. To pierwsze przypominalo nasze golabki drugie nie mam pojecia co to. Zjadlam wszakze wszystko popijajac kwasnym mlekiem. Mam podejrzenia ze z wlasnej krowy ale nie pytalam. Zostalam wiec zaprowadzona na zamek. Pan pokazal mi mniej wiecej wieze, baszty, oprowadzil po dziedzincu i zaprowadzil do celi mieszkalnej. Na koniec wreczyl latarke i pek kluczy powiedzial dobranoc i zamknal za soba wielka brame. Tak oto jestem - sama w zamku z XII-XIII wieku... Az mi slow brakuje zeby to opisac, z wrazenia chyba nie zasne wcale... sorry za forme ale w ichniejszej komorce nie mam polskich znakow - poprawie jak wroce. Uff az mi sie palec zagotowal od tego klepania. Lata mi jakas mucha nad glowa - ale mysle ze ja oszczedze. Jakos tak razniej w towarzystwie, nie zebym sie bala ale tu troche ciemno, cicho, glucho...

piątek, 27 listopada 2009

Ten się śmieje...

Wszystkim, którzy tak bardzo współczuli mi kiedy musiałam pracować 11 listopada chciałam jeszcze raz bardzo podziękować i jednocześnie wyrazić również swoje wielkie wyrazy ubolewania, że będziecie siedzieć w pracy podczas gdy ja będę korzystać z uroków wolnych dni:)
Dla odmiany 1 grudnia w Rumunii przypada święto narodowe. W tym roku przypada ono we wtorek, a że mój szef chyba miał dzień dobroci dla zwierząt, to dostałam w gratisie wolny poniedziałek. Ha!!
Co prawda i tak mało na wszystko co chciałabym zobaczyć, ale darowanemu koniowi... Tym razem mam ambitny plan:
a) zwiedzić główne miasta Siedmiogrodu - jest ich siedem jak się nietrudno domyślić
b) zobaczyć po drodze pozostałe zamki i miejsca związane z Drakulą
c) przejechać się trasą transfogarską, a przynajmniej kawałkiem bo częściowo zamknięta zimą
Dużo jak na 4 dni, ale jestem też lepiej przygotowana. Postanowiłam na razie zakończyć moją przygodę ze środkami komunikacji i wynajęłam samochodzik - małego chevrolecika ale dla mnie wystarczy, byle się dokulał tam i z powrotem.
Z terminem to też strzał w dziesiątkę ponieważ zbiega się on dodatkowo z Andrzejkami, które tutaj obchodzi się dwa dni 29 i 30 listopada. Zasadniczo 29 to "wigilia" św Andrzeja nazywana tutaj "nocą wampirów". Według ludowych wierzeń tej nocy wampiry wychodzą na ulicę, toczą bójki, tańczą i ogólnie wszędzie ich pełno:) Dla celów ochronnych wiesza się w oknach i drzwiach czosnek, często spleciony na kształt krzyża. Trzeba też jeść duże ilości czosnku, bo wampiry tak czy inaczej podchodzą do domów. Próbują się dostać do środka i "oczarować" mieszkańców pytając czy jedli czosnek. Absolutnie nie można się wdawać w dyskusje z wampirami bo można od tego ogłuchnąć... Do tego wszystkiego jest jeszcze wielka feta, która się zwie "konduktem czosnku", o ile dobrze zrozumiałam. Młode dziewczyny przynoszą każda po 3 główki czosnku, które są wkładane do dzbana, dzbanów później pilnują do rana starsze panie a młodzież baluje do świtu:). Podobno w głębi kraju jest obchodzony dość "hucznie" więc myślę że wrażeń mi nie braknie. Andrzejki czyli 30 listopada też tutaj nie do końca wyglądają tak jak u nas. Żeby była równowaga to ten dzień jest dniem poświęcony wilkom, a właściwie ochrony przeciw nim jako że św Andrzej był właśnie patronem tych zwierząt a teraz chroni ludzi przed atakami wilków, wilkołaków itp. Dokładnie się nie dowiedziałam jak przebiega cały proces, zobaczę w praktyce ale coś tam robią z solą. Ponadto nie można w ten dzień ani myć włosów ani się czesać:) Zatem myślę że czeka mnie weekend pełen wrażeń.
Żałuje tylko że nie będzie mnie 1 grudnia w Bukareszcie, bo przewidziana jest parada wojsk. No ale sklonować się nie potrafię. Z drugiej strony próbkę widziałam jako że od dwóch dni lata nam nad głową mnóstwo hałaśliwych obiektów ze skrzydłami i śmigłami ćwicząc manewry. Nie znam się, nie wiem co to, w każdym razie lata nisko i robi dużo huku. Z resztą za pierwszym razem to prawie zawału dostałam, siedząc akurat na zebraniu, jak z wielkim hukiem coś przeleciało kilkaset metrów nad budynkiem - nie wiedziałam czy się rzucać pod biurko, modlić, czy wysyłać smsy pożegnalne. Chyba musieli dostrzec przerażenie na mojej twarzy, bo dyrektor nawet przerwał wnikliwy wywód na temat wskaźników i wystąpił z zapewnieniami "że mam się nie bać to tylko MIGi ćwiczą przed paradą"
Życzę zatem zabawowych Andrzejek i miłej pracy w przyszłym tygodniu. Odezwę się w środę no chyba ze mnie wcześniej pogryzie jakiś wampir, ogłuchnę lub zaatakuje wilkołak...

środa, 25 listopada 2009

Zaległości...

Trochę się nawarstwiło ale żeby nie zanudzać postaram się zwięźle wypunktować, będzie szybciej

1. Wątek polityczny
Rumuni oczywiście nie potrafili zdecydować, na swoje nieszczęście, za pierwszym razem, więc czeka nas druga tura. Problem w tym, że do kolejnej rundy przeszedł obecny prezydent, z którego są niezadowoleni oraz kandydat lewicowy, mający historyczne korzenie w partii komunistycznej. Swoją drogą mam uczucie deja vu... W każdym razie, jak sami twierdzą teraz to wybór między złym a jeszcze gorszym...
W międzyczasie chodzili jeszcze kolejni "naganiacze" z reklamóweczkami "full of goodies", ale byli bardziej rozgarnięci i jak kojarzyli fakty, że ja głosować nie mogę, to obchodziłam się smakiem. Wiec prezentów nie dostałam więcej, szkoda ale za to zjadłam kiedyś jeszcze kebaba na koszt prezydenta. Przez cały dzień w pobliskiej budce rozdawali za darmo. Niby darowanemu koniowi..., ale były naprawdę smaczne.

2. Wątek egzystencjalny
Metro na szczęście po dwóch dniach strajku pracuje normalnie, a woda wróciła na swoje miejsce czyli do kranu w łazience. Chciałam zauważyć że było to niezwykle istotne również dla mojej kondycji psychicznej, nie tylko fizyczno-estetycznej. Przez cały następny dzień po tej feralnej nocy bez wody, miałam przed oczami czarne wizje własnej osoby oblezionej przez pchły, pluskwy z kołtunem na głowie. Po południu już byłam w takiej desperacji że moja pewność, że do Polski wrócę łysa z co najmniej jedną nogą zgniłą, przeznaczoną do amputacji była praktycznie stuprocentowa. Zatem moje rozterki i związane z nimi emocje wróciły do normy, a życie znów jest piękne.

3. Wątek rozrywkowy
Strzelanie laserami to naprawde fantastyczna zabawa. Nawet się pochwalę, że na dwanaście osób w dwóch kolejnych bitwach skończyłam odpowiednio na 8 i na 6 pozycji. Co w moim mniemaniu jest sporym wyczynem, jako że cała jedenastka znała doskonale rozkład obiektu, a ja nie miałam pojęcia co mnie czeka za następną ścianą. Scenografia jak z filmu science fiction rodzaju statku kosmicznego. Dwa poziomy z mnóstwem przejść, zaułków, pochylni, więc było gdzie się ganiać. Kamizelki są podłączone do "broni" i wysyłają dane do systemu także po skończonej bitwie każdy dostaje wydruk ile razy "go zdjęli" i ile głów sam ustrzelił:)
Mam nadzieję że jeszcze będzie okazja na powtórkę.

4. Wątek infrastrukturalny
Znalazłam jeszcze jedno interesujące rozwiązanie techniczne ze światłowodami w roli głównej. Problem, z którym musieli się uporać polega na tym, że jedna ulica idzie dołem, a druga górą w charakterze mostu. I jak tu pociągnąć kabelek... Najlepiej nie komplikować i zwyczajnie puścić go w dół, po co jakieś projekty obliczenia...


Najwyraźniej tutaj nie kradną, albo nie wpadli jeszcze na pomysł do czego można użyć kabel światłowodowy w ramach "przetwórstwa surowców wtórnych".

czwartek, 19 listopada 2009

Idziemy sobie postrzelać:)

Jak będę miała siłę to zdam relację wieczorem:)
http://www.youtube.com/watch?v=IYqWEgM6AXA
tak to mniej więcej ma wyglądać:P
oczywiście bez tej stylizacji na lare croft, ale walczyc będę z pełnym zacięciem i poświęceniem...

środa, 18 listopada 2009

to nie koniec

przepychanek ciąg dalszy niestety
Podobnie jak wczoraj dzisiaj metro również nie ruszyło. Różnica jest tylko taka, że ludzie nauczeni doświadczeniem z poprzedniego dnia wyruszyli z domów z zapasem. W efekcie Bukareszt zakorkował się już przed 6 rano. Dla wszystkich bez wyobraźni zamieszczam bardziej plastyczne obrazy znalezione na youtube http://www.youtube.com/watch?v=7yQRGSguwOM&feature=player_embedded

Poza tym u mnie wszystko ok... Prawie... Nie mam wody w łazience... Od wczoraj... I to nie jest zabawne, przynajmniej nie w moich oczach. A miało być 24 hour hot water a jest posucha...
Jakaś awaria podobno:( i usuwają, ale jak im to idzie tak jak polskim "fachowcom" to może pod koniec tygodnia bedę miała wodę... Naturalnie zrobiłam aferę, przy okazji podkładając świnie administratorowi tutaj w Rumunii. Nie odbierał ode mnie telefonów ani nie odpowiadał na smsy, więc zadzwoniłam w końcu do centrali do Londynu. Pan na hotlinie próbował mi pomóc i nawet zasugerował żebym udała się na "recepcje" budynku zapytać o co chodzi i muszę powiedzieć że nawet mnie tym rozbawił. Jeszcze bardziej sie śmiałam jak mu tłumaczyłam że tutaj w nie ma czegoś takiego jak "recepcja" w budynkach mieszkalnych a już na pewno nie ma dyżurującego "24 hour service". Cisza w słuchawce była do tego stopnia wymowna że mogłam sobie zwizualizować jego zbaraniałą minę. Doszedł do wniosku ze się skontaktuje z przełożonym i oddzwoni. Oddzwonił owszem ale widocznie nic nie uradzili, bo powiedział że biuro w Rumunii pracuje od rana i chyba będę zmuszona poczekać. Zrobiłam sobie w rezultacie dzień dziecka i poszłam spać brudna licząc że do rana problem się rozwiąże. Nie rozwiązał się. Rano dalej nie było wody w łazience, była jedynie w kuchni. Osobiście wolałabym dokładnie odwrotną sytuację, i nawet nie robiłabym z tego powodu zamieszania, jako że kuchnia w moim przypadku jest pomieszczeniem średnio przydatnym w codziennym życiu. Oszczędzę plastycznych opisów sztuk cyrkowych jakie wyczyniałam biegając z garnkami i czajnikami na zmianę z kuchni do łazienki, próbując jednak prowizorycznie się umyć. Mycie włosów sobie podarowałam, bo to już by chyba wymagało ekwilibrystyki w moim przypadku. Mam nadzieję, że już dzisiaj zacznie lecieć, bo w przeciwnym przypadku koledzy w pracy jednak chyba zaczną używać maseczek... dzwoniła niedawno nawet Pani z "jukej" powiedzieć że o mnie pamiętają i usiłują "solve the problem" i żebym nie "worry" bo jak tylko się dowiedzą o co chodzi to "let me know". Dla ich własnego dobra życze żeby oni "succeeded" bo im zrobie "mortal combat"...

wtorek, 17 listopada 2009

Ja chce do domu

...już się napatrzyłam, nadotykałam, przesiąkłam i mam dość!!
Może trochę emocjonalnie do tego podchodzę ale mam powód i to niebanalny. W Bukareszcie strajkuje metro. I na wstępie chciałam zdementować, gdyby niektórzy zapędzili się w swoich daleko posuniętych wnioskach na podobieństwo Grzegorza (pozdrawiam gorąco), że strajk nie odbywa się jednak pod hasłem "dopóki ona kicha to my nie jeździmy". Strajk ma na celu wymuszenie podwyżek o proszę http://wiadomosci.onet.pl/2079903,11,strajk_w_metrze__paraliz_2-milionowej_stolicy,item.html
I mogę z czystym sumieniem dodać że z tym "paraliżem" to nie przesadzili tym razem. Metro nie kursowało między 5 rano a 16 wcale i Bukareszt dosłownie stanął. Konkurencyjna firma przewozowa RATB czyli autobusy, tramwaje chcąc zrobić dobrze mieszkańcom na czas strajku wypuściła kolejnych 200 autobusów. Poza tym, że może owszem część się zmieściła, to i tak niewielkie miało to znaczenie, bo kolejne pojazdy na ulicach doprowadziły do jeszcze większego "zatkania" miasta. Ja rano jak widziałam jakie dantejskie sceny rozgrywają się na przystankach autobusowych doszłam do wniosku że alternatywa piechtobusu będzie jednak rozsądniejszym rozwiązaniem. Na szczęście mam tylko trzy stacje metra do przejścia więc zaledwie 30 minut szybkiego marszu ale większość kolegów dotarła do pracy w okolicach godziny 11. I teraz najlepsza część - mają w planach tak długo strajkować, dopóki ich żądania nie zostaną zrealizowane. Jak tak dalej pójdzie to po powrocie do kraju będę się mogła zmierzyć z Korzeniowskim...

poniedziałek, 16 listopada 2009

Top Gear goes to Romania

Jak macie chwilę polecam gorąco. Sam program nie jest chyba nikomu obcy, ale ilustrowany Rumunią robi naprawdę niesamowite wrażenie. No i kilka minut świetnej zabawy:)

Top Gear goes to Romania
Part1
Part2
Part3
Part4

Pandemia wg Rumunii

Zawsze wiedziałam że mamy tendencję do paniki, nieco większą niż w przypadku innych narodów, ale nie myślałam że do tego stopnia.
Wyjeżdżając do Rumunii prawie 2 miesiące temu w Polsce głównym "sensacyjnym" tematem była oczywiście świńska grypa. Tym bardziej dziwi zamieszanie z tego powodu, ponieważ wtedy odnotowywano jedynie sporadyczne przypadki zachorowań. Ale nawet te pojedyncze były rozdmuchiwane przez media do niebotycznych rozmiarów. Oczywiście nie jestem w stanie na chwilę obecną stwierdzić jak wygląda w Polsce w tej chwili, ale z tego co przeczytam w internecie czy dowiem się od znajomych utwierdza mnie w przekonaniu że nic się nie zmieniło, a ludzie zaczynają powoli ulegać masowej panice.
Dla porównania mogę tylko powiedzieć że na przykładzie Rumunii można w sposób spokojny i wyważony podejść do tematu. Na chwile obecną, z tego co mi wiadomo liczba potwierdzonych przypadków grypy w Rumunii dobija do 1400 sztuk. Najwięcej w Bukareszcie chyba ponad 400. Codziennie mówi się o 60 do 80 nowych zachorowań. Naturalnie zamknięto kilka szkół (liczba 4 sztuki), po wykryciu większego skupiska wirusa i władze wyposażyły nawet policję i służby miejskie w maseczki, których notabene niewielu nosi chyba że pro forma na szyi. Chciałabym od razu zdusić również pomysł, który się pewnie nasuwa że media nie informują, władze wyciszają itp itd. Wręcz przeciwnie w mediach sporo się mówi o nowej grypie, prasa, telewizja na bieżąco dostarczają informacje zarówno o stanie w kraju jak i doniesienia ze świata. Nawet przez chwilę nasz premier i rzad był wielokrotnie stawiany za przykład, że odmówił zakupu i wzięcia odpowiedzialności na siebie za "wadliwą" szczepionkę, którą tutaj zakupiono dla odmiany. Sytuacja tylko jest dokładnie odwrotna, ludzie boją się nowej, nie sprawdzonej szczepionki i wietrzą podstęp i chęć wzbogacenia się firm farmaceutycznych i być moze polityków, którzy moga mieć "swój interes" związany ze szczepionkami. Jednak prawda jest taka, że tu nikt nie podnosi wrzawy, nie robi paniki z byle powodu. Oczywiście zachowywana jest ostrożność i na bieżąco śledzony temat, ale życie toczy się swoim rytmem. Nikt niepotrzebnie nie sieje zamętu, apteki nie są oblegane a lekarstwa i maski nie są masowo wykupywane. Jak widać można w cywilizowany sposób i ze spokojem podejść do tematu. Nikt nie zamyka całej szkoły z powodu jednego przypadku zachorowania, nikt nie pędzi na badania do szpitala bo się dowiedział że kolega z pracy 4 piętra niżej zachorował na grypę. Jak czytam dla odmiany polskie doniesienia to mam wrażenie ze tam jakaś pandemia panuje. I daleka jestem od bagatelizacji problemu - wręcz przeciwnie, ale myślę że sianie niepotrzebnego fermentu i bieganie do lekarza z byle kichnięciem nie przynosi niczego dobrego.
Daleczego wogóle o tym mówię. Dzisiaj rano w metrze czytałam sobie wiadomości z Polski - na marginesie, tutaj w metrze JEST ZASIĘG. Można pogadać, ewentualnie poczytać newsy na internecie i takie tam. Ale wracając do tematu. Po przeczytaniu kolejnego doniesienia, jak to pół Polski modli się w intencji chorego na grypę księdza, zaczęłam sie zastanawiać kiedy żałobę narodową wprowadzą, bo epiedemię to jak w banku ogłoszą jeszcze w tym tygodniu. Zaczęłam to wszystko przyrównywać do zachowania Rumunów i w tej samej sekundzie taki mały chochlik mi się włączył i ogranęła mnie przemożna ochota przeprowadzenia eksperymentu. Jako że tłok był straszny, jak to o poranku zaczęłam myśleć jakby to było gdybym na przykład kichnęła, najpierw w lewo a później w prawo... Nie zastanawiając się długo wprowadziłam moje przemyślenia w czyn. Co prawda kichnęłam tylko raz, ale jednak. I jakoś, nic wielkiego się nie wydarzyło, nikt mnie nie ukamieniował nie zlinczował, kilka osób jedynynie odwróciło się do mnie tyłem. Przesunąć nie mieli się za bardzo gdzie:) Trochę mnie rozczarowali powiem szczerze, oczekiwałam przynajmniej jakiś emocji.
Swoją drogą jestem ciekawa i chętnie porównam obserwacje, naturalnie jeśli ktoś się odważy, jak wypadłby taki eksperyment w polskim metrze albo zatłoczonym autobusie...

piątek, 13 listopada 2009

Rozterki

Mam mały dylemat związany z jutrzejszym meczem Polska - Rumunia.
Nie da się ukryć, że kibic piłki nożnej ze mnie żaden, ale tak sobie pomyślałam że na reprezentacje to trzeba popatrzeć. Zastanawiałam sie czy się nie wybrać do jakiegoś pubu sportowego i nie pokibicować. Jak się postaram to nawet do rana zdążę jakiś szaliczek na drutach udziergać w biało czerwonych barwach. I teraz mam właśnie problem bo:
a) jak przegramy - co jest prawdopodobne, wstyd będzie paradować w tym szaliczku
b) jak wygramy, a ja będę zbyt intensywnie kibicować biało-czerwonym, obleczona w narodowe barwy - to mogę nie wyjść z tego żywa...
...no może jako że jestem kobietą dostanę taryfę ulgową i lekko mnie poturbują tylko...
Anyway - ani pierwsza ani druga opcja jakoś mi leży
Jest jeszcze trzecia opcja, pójść i zwyczajnie "palić Janicę", że ja to nie ja i absolutnie nie przyznawać się do narodowości. Trochę niepatriotyczne ale w imię wyższego dobra. Mogę jeszcze zawsze, żeby nie być posądzona o kłamstwo, jak ktoś zapyta wybełkotać pod nosem coś w rodzaju z "uhhhhggggooollski" i szybko uciekać w przeciwnym kierunku. Z resztą bełkotanie mam opanowane do perfekcji - codziennie rano w windzie w pracy trenuje. Rumunii są narodem niezwykle grzecznym i uprzejmym i na miliony sposobów życzą sobie, "miłego dnia", "miłej pracy" itp itd. Na początku nawet próbowałam się nauczyć kilku takich zwrotów grzecznościowych, na zasadzie HASŁO - ODZEW, ale jak na złość jak już się nauczę w kategorii "odzew" to zawsze zmienia się "hasło". Nawet "do widzenia" można tu powiedzić na kilka jeśli nie kilkanaście sposobów i szlag mnie jasny trafia, bo jak już mam na końcu języka przygotowane co chce powiedzieć to z drugiej strony pada coś nowego, niezrozumiałego. Koniec końców głos zamiera mi w gardle bo nie wiem czy jak odpowiem co sobie przygotowałam, to nie zabrzmi to jak rozmowa młota z butem, czyli wymiana uprzejmości w stylu: "- niech słońce będzie z Tobą" - "tak ja też lubie klopsiki", albo coś jeszcze bardziej idiotycznego. Jakby tego było mało to pracuje na ostatnim piętrze, więc po kolei muszę "wymieniać te uprzejmości" za każdym piętrem na którym zatrzyma się winda. Oczywiście, żeby nie być posądzoną o nieuprzejmość, wypracowałam inną taktykę - właśnie "bełkotu pod nosem". Ilekroć ktoś wysiada, rzucając na odchodnym pozdrowienie, ja wydaje z siebie serie bliżej nieokreślonych dźwięków, jednocześnie na przykład rozwiązując szalik machając nim wokół twarzy, lub przykładając chusteczkę do nosa, grzebiąc w poszukiwaniu czegoś w torebce i cały teatrzyk odstawiam na każdym pietrze na jakim zatrzyma się winda. Pewnie już powszechna jest opinia, że albo dręczą mnie jakieś nerwice, tudzież mam owsiki bo jestem najbardziej wiercącą się pasażerką. Jak już dojadę na moje piętro to mam jeszcze jedną przeszkodę w postaci ochroniarza, jako że ostatnie piętro zajmuje cały zarząd, to przed wejściem są dodatkowe bramki i recepcja z ochroniarzem i kamerami. Na szczęście już mnie rozpoznają, więc są tak uprzejmi że pomijają zbędne powitalne pitu pitu i tylko odbywa się rytuał kiwania sobie głowami, który dużo bardziej mi odpowiada jeśli mam być szczera. W każdym razie cały proces pozbawia mnie sił i wpadam do biura wykończona. Nigdy nie sądziłam że dwuminutowa podróż windą może być tak stresująca.
Ale wracając do meczu, bo jakoś dziwnie zboczyłam z tematu, to myślę że zrezygnuje z szaliczka i ewentualnie, w zależności od rezultatu, ewakuuje się przed końcowym gwizdkiem. Nie, żebym o siebie się bała. Absolutnie. O Rumunów się troszczę, bo jeszcze mogłabym komuś krzywdę zrobić przez przypadek, i po co...

środa, 11 listopada 2009

z niekłamaną radością

Wszystkim, którzy właśnie przewracają się na drugi bok chciałam powiedzieć, że nie czuje zawiści i cieszę się Waszym szczęściem. Pamiętajcie tylko, że na świecie są maluczcy, którzy są od trzech godzin na nogach i muszą pracować.
Na otarcie łez mam chociaż lepszą pogodę, 15 stopni podają portale choć wydaje mi się że jest cieplej no i bezchmurne niebo oraz ukochane słoneczko. A niektórym leje jak patrzę:)
Ale nie czuję zawiści...
Tak sobie myslę że dzień wolny spędzony w domu, bo alternatywa chodzenia w strugach deszczu raczej atrakcyjna nie jest, może być nudny i jest to generalnie strata czasu. Nie żebym chciała Wam obrzydzić.
Bo ja oczywiście nie czuje zawiści...
Więc jak będziecie podnosić jedną powiekę, zastanawiając się czy warto podnieść drugą czy ponownie zakryć się po uszy kołderką, pomyślcie o tym że człowiek został stworzony do pracy nie do odpoczywania i zróbcie cos pożytecznego. Nie żebym chciała Wam organizować wolny czas
Przecież uczucie zawiści jest mi obce...
WRRRRRRRRRR
a teraz idę na korytarz i będę wyła
- zawiść? a co to takiego zawiść? nieeeee z radości będę wyła...

wtorek, 10 listopada 2009

Trochę o tubylcach

Przyszło mi na myśl napisać dziś może trochę więcej o Rumunach w sensie kulturowym i behawioralnym.
A właściwie nie tyle co przyszło na myśl, co zostało sprowokowane dyskusją na Facebooku odnośnie mojego poprzedniego posta (btw pozdrawiam Krzysztofa).
Muszę przyznać, nie bez satysfakcji, że Rumunii to naród bardzo otwarty, przyjazny, zarówno wobec samych siebie jak i obcokrajowców. Nawet jak momentami słucha się "biurowych plotek" to odbywa się to wszystko bez tonu "zawiści", czy "mściwej satysfakcji", tak charakterystycznego na przykład dla nas Polaków. Przykre, ale trzeba niestety mieć trochę dystansu i przyznać, że cieszymy się jak innym dzieje się krzywda, czy przytrafiają niepowodzenia. Zarówno w pracy, na ulicy i we wszystkich innych miejscach publicznych, obserwuje i spotykam się w większości przypadków z pozytywnymi zachowaniami. Ludzie tutaj, jak tylko orientują się że mają do czynienia z obcokrajowcem, wykazują ogromną chęć niesienia pomocy, zahaczającą momentami nawet o nadgorliwość. W sklepie ekspedientki przy wydawaniu reszty, żeby upewnić klienta że pieniądze zostały właściwie wydane, pokazują praktycznie każdy nominał z osobna, machając przed samymi oczami. Często wykorzystują do tego celu wszelkie dostępne narzędzia, które maja pod ręką: kwota na paragonie z kasy fiskalnej jest za pomocą kartki papieru lub kalkulatora odejmowana od banknotu, który wręczam i łopatologicznie, prawie jak niedorozwiniętej siedmiolatce, jest przekazywany banknot po banknocie, z podkreśleniem jego wartości. Trochę to śmieszne ale z drugiej strony bardzo miłe, że troszczą się o to by ktoś nie pomyślał, że został oszukany. Ogólnie też chciałam dodać, że w przeciwieństwie do nas to nie jest naród, który ma skłonności do oszukiwania siebie wzajemnie. Ani taksówkarze, którzy grzecznie i zawsze włączają liczniki, ani w sklepach, czy zakładach usługowych, gdzie zwyczajnie wyciągają cennik i machają mi nim przed nosem, nikomu nie przychodzi na myśl próba "naciągnięcia" obcokrajowca. To zdrowy, cywilizowany objaw, czego nie zawsze można powiedzieć myśląc o naszej ojczyźnie. Jedynym przypadkiem, w którym Rumunii nie mają skrupułów przed małym oszustwem jest "okradanie" własnego państwa, na przykład próbując omijać podatki, pracując na czarno, lub nie deklarując dodatkowych dochodów. Ale myślę, że w tym przypadku nie są odosobnieni...
Nawet jak obserwuje się samych Rumunów na ulicach, czy w lokalach, to widać na pierwszy rzut oka że są bardziej radośni, przyjaźniej nastawieni do życia, do siebie i do innych. Niewiele osób przejdzie obojętnie wobec żebrzącej na ulicy staruszki, czy grającego dziadka. Zarówno starsi jak i młodsi coś zawsze wrzucą do skrzynki. A w Polsce niestety na tym polu panuje znieczulica. Naturalnie jest to również spowodowane u nas przypadkami "wyłudzenia" jałmużny przez osoby dobrze sytuowane podszywające się pod biedotę. Polak potrafi... Tutaj analogicznie nikomu nie przyjdzie do głowy w ten sposób "naciągać" innych, więc jeśli ktoś żebrze to rzeczywiście jest zmuszony sytuacją życiową.
Jak wspomniałam na początku, są zawsze pełni gotowości niesienia pomocy, co niejednokrotnie wygląda osobliwie szczególnie wśród takich, którzy nie mówią po angielsku i za pomocą rąk, kartek papieru i wszystkiego co się tylko da, starają się za wszelka cenę, nie tylko udzielić wskazówek, czy pomocy, ale i upewnić się czy aby na pewno wszystko załapałam. I dopóki jak papuga nie powtórzę kilku "kluczowych" słów, które są mi przekazywane, nie pozwolą mi pójść dalej. Ja dla świętego spokoju powtarzam, nie wiedząc absolutnie co mówię, ale sądząc po zadowoleniu na twarzach rozmówców taktyka zdaje egzamin, a oni są upewnieni że mi pomogli. No chyba że preparują dla mnie zdania typu "jestem upośledzoną debilką" wtedy rzeczywiście mogą śmiać się w duchu ze zidiociałej Polki, ale o taką podłość ich nie podejrzewam:). Przykładowo dzisiaj kupowałam Gripex w aptece. Pani oczywiście czuła się w obowiązku, bo ja przecież nie wiem co kupuje, bardzo szczegółowo opisać mi zarówno działanie, dawkowanie, wskazania używania leku i upewniała się kilkakrotnie czy ja rozumiem. Naturalnie zapewniłam, że rozumiem, ale na wszelki wypadek posunęła się do tego, że na pudełku napisała mi "3x dziennie" na okoliczności gdybym się chciała zaćpać Gripexem...
Dla odmiany Ci, którzy mówią po angielsku, odczuwają wewnętrzną, patriotyczną potrzebę ucięcia kilkuminutowej gadki. Nieistotne, czy kupuje przykładowo banany w pobliskim sklepie, czy zwyczajnie pytam o drogę, lub akurat robię zdjęcie jakiegoś budynku - trzeba być miłym i wykazać zainteresowanie "skąd", "dokąd", "jak długo", po co". Jak w drugim zdaniu się dowiadują że jestem z Polski, to przechodzimy do serii quizowej i zostaje zarzucona gradem nazwisk "znanych" Polaków. Muszę tutaj dodać, że Rumunii to kraj podobnie jak my dość mocno zaangażowany w piłkę nożną, zatem najczęściej padają nazwiska piłkarzy. Tak myślę przynajmniej... Jak tylko słyszę, absolutnie z niczym nie kojarzące mi się się nazwisko "wielkiego Polaka" automatycznie odpowiadam "fejmos futbol plejer" i wnioskując po wykwicie uśmiechu na twarzy rozmówcy, celność mam 100%:). Ja przecież jestem wielką fanką footballu znająca wszystkie statystyki rozgrywek od kilkudziesięciu lat... Ewentualnie wspominają Kubice - ale to akurat łatwe:)
Rumunii również bardzo lubią wychodzić z domu i korzystać z zaplecza gastronomicznego i rozrywkowego. Zarówno młodsze, jak i nieco starsze pokolenie wieczorami wychodzi do restauracji, barów, pubów. W Bukareszcie odbywa się mnóstwo koncertów, eventów również w środku tygodnia, nie ma więc najmniejszego problemu żeby znaleźć coś dla siebie. Kluby też są otwarte cały tydzień - oczywiście najlepsze imprezy rozpoczynają się od czwartku i weekend ale jak ktoś odczuwa potrzebę wypadu w środku tygodnia to też ma spory wybór. Trzeba powiedzieć że prześcigają się wzajemnie w pomysłach na przyciągnięcie gości organizując wiele bardzo zróżnicowanych tematycznie i muzycznie imprez. A porównując ilość otrzymywanych zaproszeń na Facebooku do tych, które otrzymuje z polskich (a też ich jest niemało) naprawdę jest tu w czym wybierać. Rumunii zwyczajnie uwielbiają się bawić i mogę śmiało powiedzieć, że tak typowe dla nas lanserstwo i pozerstwo w klubach tutaj raczej nie ma miejsca. Naturalnie korzystają z dobrodziejstw ciuchów z "metkami" oraz modnych luksusowych miejsc, w których trzeba być ale robią to z czysto hedonistycznych pobudek, a nie dla przyczyny że trzeba się pokazać...
Na zakończenie, żeby nie było tak cudownie i sielankowo to powiem że mają jednak mała skazę na charakterze:) Głównie dotyczy ona ludności cygańskiej, czy żeby być poprawną politycznie romskiej. Z resztą Rumunii też w 99% używają określenia "gypsy" i to z lekko lekceważącym zabarwieniem. Mimo, że wprost tego nie mówią ale "ludność romska" jest zadrą tutaj sporą i słychać w rozmowach sporą niechęć. Powiem, że cyganie w Bukareszcie głównie zajmują dwie dzielnice i mają coś na kształt "getta" a Rumunii jak nie mają takiej potrzeby starają się nie zapuszczać na tamte tereny. Da się również wyczuć rozżalenie, z przyczyny, że część ulic i kamienic Starego Miasta zajmowana jest wyłącznie przez Romów i dla Rumunów stanowi to wyraźny powód do wstydu. Z resztą pokazywałam kiedyś zdjęcia, jak śledzicie na bieżąco to widać jak to wygląda. No i chyba największa drzazga, która w nich tkwi jest taka, że bardzo często zachód utożsamia Rumunów z Romami traktując ich jak jeden naród, którym nie są i nie chcą być.
Dobra kończę żeby nie przynudzać. I tak dzisiaj popłynęłam...
Mały bonusik na zakończenie - tylko wyłączcie emocje
W Rumunii podatek dochodowy jest podatkiem liniowym i wynosi 16%. Życie jednak nie jest sprawiedliwe...

door selection?

Co jakiś czas mam niewymowną przyjemność czytania "wielkich" dzieł, kreatywnych kolegów i koleżanek używających translatora. Jak wielu się przekonało w 100% ufać im nie można:) Chyba cała Polska miała przyjemność zaznajomić się swego czasu z tłumaczeniem zdania "szybka w łózku" które przybrało formę "glass in bed"...
Dziś miałam okazję w drugą stronę (z angielskiego na polski) zobaczyć przykład korzystania z takiego narzędzia jakim jest translator. Otrzymałam zaproszenie na Facebooku na pewne wydarzenie w dwóch wersjach angielskiej oraz polskiej. Oprócz przekładu zdania, które po polsku zwyczajnie nie ma sensu, najbardziej podobał mi się dopisek na końcu. Dodam że dopiero po 30 sekundach zajarzyłam o co chodzi.


Usunęłam wszystkie nazwy własne - nie jest moim zamiarem nikogo obrazić ani wyszydzić.
Na dowód tego chciałam zgłosić wniosek racjonalizatorski żeby w Polsce zamiast obco brzmiących nazw zacząć używać własnego języka i moja propozycja dla "door selection", lekko spreparowana i zmodyfikowana w stosunku do translatora brzmi "wybór u drzwi"
:)

poniedziałek, 9 listopada 2009

Ciekawostka przyrodnicza

Wiem, że ostatnio niestety trochę zaniedbuje obowiązki, ale mam sporo innych bardzo absorbujących zajęć...
Mimo wszystko te 15 minut wykradnę i poświęcę dla Was:) Dzisiaj będzie mniej słowa pisanego a więcej pisma obrazkowego - takie back-to-basics.
Zdjęcia czekały tak długo, że aż o nich zapomniałam a szkoda bo pokazują również niezwykłe zjawisko myślę że nawet na skalę światową. Może tytułem wstępu, po przeprowadzeniu wywiadu środowiskowego dowiedziałam że taki stan rzeczy wynika z prostej przyczyny, iż nie ma w Rumunii żadnych przepisów regulujących w tym zakresie. Generalnie "wolna amerykanka". A mam na myśli infrastrukturę w zakresie światłowodów, które w tym kraju zwyczajnie można sobie przyjść i powiesić na każdym dostępnym słupie. Z resztą popatrzcie jak wygląda rezultat końcowy.


Imponujące nieprawdaż?
W praktyce mechanizm działa w ten sposób, że każdy, w sensie firma dostarczająca internet, przychodzi sobie ze swoim kabelkiem i podwiesza się do słupa. Niewykorzystana część pozostaje zwinięta i przywieszona z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że nigdy nie wiadomo czy jutro nie będzie nowego zamówienia z budynku obok, wiec w ten sposób proces oczekiwania na przyłączenie się skraca. Po drugie mają taki patent na łączenie kolejnego kabla, że zwój się puszcza wolno żeby opadł na ziemie, tam dokładana jest kolejna część kabla odpowiednio długa żeby pociągnąć do klienta, oczywiście z naddatkiem żeby móc później resztę zwinąć i zawiesić. Całość zadania odbywa się bezpiecznie na ziemi a jedynie podwieszenie kabla wymaga chwilowego wejścia na drabinę. Prawda że proste?!
A my mamy problem z rozbudową infrastruktury światłowodowej...

czwartek, 5 listopada 2009

Nieoczekiwany prezent

Zapowiada się ciekawie... Nie pamiętam czy wspominałam wcześniej, że zbliżają się wybory prezydenckie w Rumunii, których będę mimowolnym, biernym uczestnikiem. Oczywiście Rumunia żyje wyborami, kampanie nabierają tempa, a kandydaci zaczynają się prześcigać w działaniach mających na celu zdobycie elektoratu.
Siedzę sobie zatem spokojnie po pracy w domu i nagle pukanie do drzwi. Standardowo mnie zmroziło - jakoś nie mogę się pozbyć tego dziwnego nawyku zesztywnienia w reakcji na niespodziewane najścia. Jak się okazało, za drzwiami byli pracownicy sztabu jednego z kandydatów na prezydenta, a zarazem obecnie panującego. Jak się pewnie domyślacie celem była agitacja wyborcza. To że trafili jak kulą w płot w moją osobę jest mało istotne, najistotniejsze jest to że dostałam prezent:) Nawet pokaże O!!


W siateczce (parcianej, ekologicznej), znajdowały się: długopis, zapaliczka, zapałki w wersji kieszonkowej, zapałki w wersji paka rodzinna oraz płyta kompaktowa - oczywiście wszystko obrandowane. Ta ostatnia okazała się zawierać kolędy w wydaniu rumuńskim w wykonaniu miejscowej sławy. Jak ktoś ma ochotę posłuchać to proszę: http://www.youtube.com/watch?v=L6wqmWgBe1o - płytę również mogę podesłać gdyście czuli niedosyt:)
Można zasadniczo podjąć dyskusję że zestaw nieszczególnie do siebie dobrany, chociaż może dla niektórych jest to dobry sposób na spędzanie wieczoru - jarać fajkę za fajką jednocześnie słuchając kolęd. Też nie jestem pewna czy prezydent powinien w pośredni sposób propagować przemysł tytoniowy bo jakoś, mimo całej mojej pomysłowości, nie przychodzi mi do głowy do czego można użyć tej zapalniczki i zapałek w hurtowych ilościach.
Abstrahując od zawartości, myślę sobie, że to całkiem fajny sposób na promowanie swojej kandydatury. Zdecydowanie lepszy od wysyłania smsów o 3 w nocy, pewnie wiecie co mam na myśli, więc nie rozwinę tematu. Mam jeszcze tylko nadzieję, że konkurencja nie będzie zasypywać gruszek w popiele i do wyborów zdążę zebrać komplecik reklamóweczek. Zważywszy na fakt, że każdy następny powinien być lepszy od poprzedniego, a kandydatów, o ile pamiętam jest 15 do kupy, to jest szansa że zbiory będą pokaźne:) Wykalkulowałam sobie, że gdyby przyrost wartości "prezentów" następował w postępie geometrycznym to jest wielce prawdopodobne, że dostanę samochód. Wtedy jestem nawet skłonna zawnioskować o status imigranta i zagłosować w ramach rewanżu.

Gość w dom...?!

Tak to moi kochani my się bawić nie będziemy... To ja w dobrej wierze otwieram przed Wami podwoje i co dostaje w zamian??!! Muszę chyba przemyśleć ponownie wszystkie zaproszenia, które wystosowałam, bo taka sytuacja jest niedopuszczalna. Do momentu jak Kasia z Piotrem nie pojawili się w Rumunii była piękna pogoda, około 15 stopni, momentami nawet słonecznie. Z chwilą jak tylko przekroczyli granicę zaczęło wiać niemiłosiernie a temperatura spadła drastycznie. Ostatnie dni były obfite w opady deszczu, zimne i nieprzyjemne. Początkowo nie zwróciłam na to uwagi i przypisałam warunki atmosferyczne do pory roku jaką obecnie mamy. Jednak jak tylko goście znaleźli się za rogatkami miasta momentalnie przestało lać, a dzisiaj jest 7 stopni więcej w stosunku do wczorajszego dnia. Mało tego na weekend zapowiadane jest 15-20 stopni co dziwnym trafem zbiega się z momentem całkowitego opuszczenia Rumunii przez gości, którzy obecnie zwiedzają Transylwanie. Kochani, taka sytuacja jest skandaliczna i jeśli będziecie się tak zachowywać to zamknę dom na cztery spusty, na wjeździe do Bukaresztu ustawię kolczatkę i nawet posunę się do totalnej perfidii zawiadamiając wszystkie lotniska że jesteście zainfekowani świńską grypą. I myślę, że nikt nie będzie miał do mnie pretensji o taką posunięcia, jeżeli takie haniebne występki będą się z Waszej strony powtarzać. Co więcej znajdę sobie kolegów w Zimbabwe albo Ugandzie, oni na pewno okażą większą wdzięczność.

Z innej beczki.
Jeszcze walczę ze zdjęciami z weekendu, myślę że do dwóch dni opublikuje i napiszę trochę o wycieczce, która była bardzo interesująca.
A że dawno nie było nic o transporcie :P a wiem że "uwielbiacie" ten temat to mam kilka fotek, bo myślę że czas niektórych uświadomić. Jeśli wydaje Wam się, że wiecie wszystko o korkach i Warszawa jest zatłoczona to myślę że czas najwyższy pozbawić Was złudzeń. Tutaj korki zaczynają się tworzyć po 6 rano i trwają niepodzielnie do 19-20.
Zdjęcie zrobione ok 6.20 z okna. Przypominam że mieszkam w centrum a ulica na fotografii prowadzi na północ do "zaplecza biurowego" Bukaresztu.

Rumunii to taki trochę dziwny naród pod względem niektórych nawyków i zachowań. Tutaj jeśli ktoś się "dorobi" samochodu to nie ma żadnej siły ziemskiej ani nadprzyrodzonej, która go z niego wyciągnie. Nie straszne mu będzie nawet stanie po 2 godziny w korkach. Nie straszny mu wzrastający z minuty na minute poziom adrenaliny, ani stan irytacji w stosunku do innych uczestników ruchu, którzy do uprzejmych nie należą. Nie zniechęci go również fakt kolejnych 30 minut zmarnowanych na poszukiwanie miejsca parkingowego. To wszystko drobne wyrzeczenia w zestawieniu z rezygnacją możliwości rozkoszowania się jazdą z "rozwianym włosem" własnym środkiem lokomocji...
Z drugiej strony w metrze też jest prawdziwa szkoła przetrwania. I już kilkakrotnie mi się zdarzyło, że musiałam przepuścić ze dwa pociągi zanim wepchnęłam się do następnego.

Na taki tłum wypracowałam sobie taktykę "z prądem" czyli trzeba zająć strategiczną pozycję jak najbliżej brzegu peronu i dać się porwać fali. Można jeszcze próbować wsiąść w metro jadące w przeciwnym kierunku i wbić się do wagonu na wcześniejszej stacji, która jest trochę luźniejsza, ale to wersja dla zaawansowanych.
Jest jeszcze jeden problem z poruszaniem się w metrze, związany z nawykami cywilizacyjnymi, które tutaj jeszcze nie dotarły. Zatem jak wysypuje się z metra tłum, wszyscy udają się do góry całą szerokością schodów. Reguła prawej strony tu nie obowiązuje i dosłownie cała fala zwartą masą przemieszcza się w kierunku wyjścia. Jeśli na nieszczęście pasażer, który akurat chce znaleźć się na peronie, znajduje się na górze schodów, to lepiej żeby przeczekał. Może w tym czasie na przykład wpatrywać się z nostalgią w odjeżdżający pociąg. To lepsze nić próba sforsowania schodów, ponieważ zderzenie z tłumem porwie go z siłą wodospadu w dokładnie przeciwny kierunek. Na schodach ruchomych też wszyscy stoją dokładnie na całej szerokości, a coś takiego jak "szybki pas" po lewej stronie nie istnieje, nawet pomimo rysunków objaśniających mechanizm.
Przy zdrowych zmysłach podtrzymuje mnie jedynie świadomość, że to tymczasowa niedogodność i za kilka tygodni wrócę do naszej wspaniałej cywilizowanej Polski. Inaczej zaczęłabym wyć i rwać włosy z głowy.

wtorek, 3 listopada 2009

Krótko, acz treściwie

I znów muszę się pokajać... Przepraszam bardzo, że się nie odzywam od dłuższego czasu ale zwyczajnie nie mam kiedy. Pewnie sporo z Was pamięta - mam gości, a goście wymagają specjalnej troski. Nie żeby byli jacyś up0śledzeni czy ułomni, no może Kasia wykazuje pewne dysfunkcje momentami, ale nie ma ludzi idealnych:)
Ale do rzeczy bo piszę z pracy, a zatem przeznaczam wysoko opłacony czas analityka biznesowego na czynności nie "związane". A specjalista od "podnoszenia efektywności" powinien świecić przykładem i nie marnować cennych zasobów pracodawcy:) Z drugiej strony błyszcze to ja zawsze i wszędzie, bez względu co robie...
Chciałam zatem jeszcze raz przeprosić za chwile przerwy w nadawaniu i obiecać, że jak tylko znajdę czas odpłace z nawiązką. Wszystkich, którzy pisali do mnie zaniepokojeni ciszą po weekendzie chciałam uspokoić tudzież rozczarować, że jestem cała i zdrowa. Jeszcze mnie jasny szlag nie trafił, Rumuni też jakoś mnie omijają szerokim łukiem, pewnie mają lepszy instynkt samozachowawczy. Jednocześnie dziękuje za troskę:)
Na koniec pragnę uśwaidomić niektórych!!!, którzy jak się okazuje już zapomnieli jak wyglądam!!!, że na zdjęciach z Ladies Night to NIE moja skromna osoba!!! Przypominam, że ja jestem RUDA, a Panie na zdjęciach są ewidentnie brunetkami!!! Oczywiście zdaje sobie sprawę, że mężczyźni wykazują pewien stopień niepełnosprawności, w zauważaniu takich drobnostek jak fryzura, ewentulanie rozróżnianiu kolorów - więc z wiatrakami walczyć nie będę i zamieszczam wyjaśnienie. Ja występowałam w roli reportera-amatora, poza tym jako zagorzała feministka nie dałabym się zepchnąć na pozycje bezmózgiej panny do zabawy. A już na pewno moja miłość własna by mi na to nie pozwoliła
Ciekawostka - zobaczcie jak miło facebook się o mnie wyraża, najważniejsze zaznaczyłam:
Karolina completed the quiz "Ktorym grzechem jestes?" with the result Proznosc.
Najbardziej kochasz... siebie. Jestes taki cudowny, madry, piekny, no wrecz chodzaca doskonalosc. Ci, ktorzy twierdza inaczej sa po prostu zazdrosni. Zreszta, malo rozmawiasz z ludzmi, bo jestes zajety patrzeniem w lustro i podziwi...aniem siebie... Oni tez cie unikaja, bo nienawidza, kiedy zaczynasz sie wymadrzac... ale ty przeciez wiesz najlepiej, co powinno sie robic w danej sytuacji, dziwne w sumie, ze twoja blyskotliwa inteligencja jeszcze ich nie porazila....
I tym optymistycznym akcentem się pożegnam na razie