piątek, 23 kwietnia 2010

emocji ciąg dalszy

...jak pewnie większość kojarzy we wtorek również nie udało mi się wylecieć...
Zirytowało mnie to do tego stopnia że postanowiłam się znarowić i przestawić cały wyjazd o 2 tygodnie bo wystarczy mi że mój szanowny szef funduje mi "życie w warunkach niepewności" i dodatkowe atrakcje mogłyby doprowadzić do tego że ucierpi moja i tak już nadszarpnięta wytrzymałość.

Oszczędzę szczegółowego opisywania "drogi krzyżowej", którą przeszłam usiłując przedrzeć się przez biurokrację w naszej firmie w celu zmian rezerwacji samolotu, mieszkania w Rumunii oraz uzyskania wszystkich niezbędnych "approvals" itp itd. Jak na złość wszystkie osoby zaangażowane w organizację mojego wyjazdu zarówno u nas jak i pozostałych firm pośredniczących znajdowały się na urlopie, a osoby "zastępujące" były albo średnio zaangażowane w temat albo wcale. Zatem po wykonaniu kilkunastu telefonów, gdzie każda kolejna osoba spuszczała mnie na drzewo moja stabilność emocjonalna była wystawiana na coraz bardziej negatywne bodźce i istniała szansa że albo dojdzie do rękoczynów na jakiejś bogu ducha winnej ofierze, która się akurat nawinie, albo co gorsza targnę się ze zgryzot na własne życie. W pewnym momencie kiedy Pani z biura pośredniczącego w wynajmie we Francji napisała mi maila że "po sprawdzeniu" to chyba jednak nie oni wynajmowali moje mieszkanie więc nie mogą mi pomóc w przesunięciu rezerwacji, stan mojego najwyższego zagotowania doprowadził do tego że w akcie desperacji sama zadzwoniłam do Rumunii i dogadałam się co do chaty.
Nie muszę chyba mówić ile czasu i energii zmitrężyłam żeby cały proces doprowadzić do radosnego finału. Można sobie na tle tych wydarzeń wyobrazić stan krańcowego rozdrażnienia połączonego z dojmującym poczuciem porażki, kiedy we wtorek wieczorem dowiedziałam się że od środy wszystko wraca do normy i samoloty latają...
Znając moje szczęście będą latać akurat do przyszłej niedzieli po czym nadleci następna chmura...

Ale już się uspokoiłam:) mam do tego dystans:)
I chciałam kochani Wam powiedzieć że wszystkie maile, telefony i smsy dotyczące tego że "lata czy nie lata" na mnie nie działają
nic a nic...
mam luz...
wrrr

niedziela, 18 kwietnia 2010

no to poleciałam...

no i z tego wielkiego "kambeku" zrobił się "nieco spóźniony", choć jak tak dalej pójdzie to nawet i "mega spóźniony", chociaż mówi się lepiej późno niż wcale...
Chwilowo tak czy inaczej utknęłam, nie wiadomo do kiedy. Jak to mam w zwyczaju szukając dzisiaj pozytywów tej sytuacji doszłam do wniosku że i tak nie jest najgorzej. Pozytywy które znalazłam przedstawiają się następująco:
- mogłam na przykład lecieć z jakimiś śmiesznymi przesiadkami i utknąć na 3 doby na jakimś terminalu, to dopiero byłby kanał...
- mało tego że zaoszczędziłam czas na pakowaniu walizki to do tego mam jeszcze wszystko poprane (bo czekało na wyjazd)
- nareszcie od nie pamiętam kiedy wolny weekend i nawet nie muszę się wygęgać z łóżka

Negatyw jest jeden zasadniczy a mianowicie że dalej nie wiem kiedy polecę. Rano tylko przytomnie zadzwoniłam zmienić rezerwacje na samolot, żeby mieć już coś w ręku, a nie próbować załatwiać jak odblokują przestrzeń i dowiedzieć się że najwcześniej za 2 miesiące. Z resztą sympatyczny Pan powiedział że tak czy inaczej pierwsze wolne miejsce na bezpośredni lot ma dopiero za tydzień, więc zasugerowałam że mogę lecieć nawet przez Mozambik byle coś znalazł wcześniej. Zaliczania Afryki i Azji udało się uniknąć tak więc wersja na teraz jest wtorek przez Wiedeń. Trzymajcie kciuki.

AAAA za wszystkie smsy, maile, telefony z zapytaniami odnośnie mojego wylotu dziękuje. Ufam że przemawia przez Was prawdziwa troska, chociaż w głosach niektórych słyszałam wyraźne rozbawienie. Mam nadzieje że to nie oznacza że śmiejecie się ze mnie w duchu tylko po to aby mi dodać otuchy...
:)

Paulinka GRATULAAAAAACJE!!!!!!

Tym którzy jeszcze nie wiedzą uprzejmie donoszę że wczoraj o 17.03 nasz koleżanka Paulina wydała na świat piękną Ninkę, która będzie pracować na nasze emerytury:)
Gratulacje i uściski zarówno dla mamy jak i małej fasolki:)

sobota, 17 kwietnia 2010

norma...

... przecież nie mogło być inaczej...
Zastanawiam się czy to tylko ja zostałam tak hojnie obdarowana przez los, że zawsze trzymają się mnie dziwne przypadki i nic nigdy nie toczy się zwyczajnym, zaplanowanym rytmem?
Może ja mam jakiś "paranormalny" magnes, który przyciąga i dostarcza w nadmiarze nieprzewidzianych emocji...
Dobrze że ja już od jakiegoś czasu przestałam planować szczegółowo dalej niż na dwa dni do przodu bo chybabym dostała wrzodów na żołądku.
Oczywiście i tym razem z moim wylotem nie mogło być inaczej... Co prawda w najśmielszych założeniach przewidywałam najwyżej opóźnienie być może kilkugodzinne związane ze wzmożonym ruchem VIPów przylatujących na uroczystości pogrzebowe, ewentualnie po raz kolejny "kombinowane" połączenia bez jakiejkolwiek logiki i zachowania kierunku. Nawet nie wzruszyłabym się gdyby mnie puścili przez Nowosybirsk. Przywykłam i się z tym już nawet pogodziłam. Tego typu "niedogodności" mam wkalkulowane w życiorys i po latach praktyki nawet mi ciśnienia nie podnoszą, ale chmura pyłu wulkanicznego znad Islandii to już nawet jak na mnie lekka przesada...
W czwartek wieczorem doniesienia odnośnie paraliżującego ruch pyłu skwitowałam wzruszeniem ramion, w piątek tylko grzecznie napisałam maila jakie mam podejmować kroki gdyby w niedzielę lot został jednak odwołany. Dostałam w odpowiedzi numer infolinii z dopiskiem "proszę wierzyć że będzie wszystko dobrze". Zgodnie z otrzymanymi wytycznymi "pełna wiary" dzisiaj rano zjadłam śniadanie po czym ze stoickim spokojem przeczytałam na LOT komunikat że w dniu dzisiejszym również wszystkie loty odwołane. Ok 18 ma zapaść decyzja co do jutra. Chociaż może i dobrze że jak to mam w zwyczaju, pakowanie odłożyłam na ostatni dzień przed wylotem, w ten sposób oszczędziłam sobie kłopotu z rozpakowywaniem. Czekam wobec tego na kolejny komunikat czy mam się pakować czy nie.
Swoją drogą jestem ciekawa co oprócz pyłu wulkanicznego może mi się jeszcze przydarzyć...

czwartek, 1 kwietnia 2010

Wielki "kambek"

Dawno mnie tu nie było, ale myślę że czas najwyższy powoli zacząć aktualizować kilka wątków jako że wielkimi krokami zbliża się czas mojego powrotu do Bukaresztu. Jak się okazuje nie tylko ja jestem świadoma tego faktu - znalazłam dzisiaj ciekawą informację

Niespodziewany strajk sparaliżował transport publiczny w Bukareszcie - powiadomił zarząd transportu rumuńskiej stolicy - RATB.Nie jeżdżą autobusy, tramwaje i trolejbusy, działa zaś metro, obsługiwane przez inne przedsiębiorstwo. PAP
http://wprost.pl/ar/191161/Bukareszt-sparalizowany-strajkiem-komunikacji/

Najwyraźniej już się rozniosło że przylatuje za kilka dni i powoli przygotowują się na mój powrót. Pewnie wyszli z założenia że trening czyni mistrza i tym razem wolą być "well prepared" na nadchodzący disaster :) Aż się boje pomyśleć co mnie jeszcze może spotkać tym razem, tym bardziej że wiem że Rumunii są niezwykle utalentowani w kreowaniu abstrakcyjnej rzeczywistości...
Z drugiej strony jeśli mam być szczera to trochę brakowało mi tych wszystkich survivalowych sytuacji oraz nieustannie towarzyszącego mi uczucia "where the f... is gate to the next level". Podobno adrenalina też uzależnia:)

Wiem że data dzisiaj może być myląca ale ja naprawdę wracam i to nie Prima Aprilis:)