Zawsze myślałam,
że z każdym kolejnym powrotem do Bukaresztu wszystko co mnie otacza
spowszednienie i nie będzie już niczego co mnie zdziwi. Nie doświadczę już
kolejnych zaskakujących sytuacji, absurdalnych przypadków, nie spotkam miejsc,
ludzi, którzy mnie poruszą. Nic bardziej mylnego – to miasto chyba nigdy nie przestanie zaskakiwać…
Z jednej strony szare, brudne i zaniedbane a z drugiej strony tak wielobarwne
kulturowo, pełne życia, prawdziwe. Jadąc z lotniska, mijając znajome miejsca
dopiero poczułam jak bardzo tęskniłam za Bukaresztem i jakie emocje we mnie to
miasto zawsze rozbudza.
Wiedziałam to od
pierwszego pobytu i potwierdzam obecnie: spośród miast miałam przyjemność
przebywać nie ma drugiego takiego jak Bukareszt!!!
Ok dość
rozczulania, najwyższy czas do konkretów :) kilka spostrzeżeń i porównań po
pierwszych dwóch dniach pobytu:
1. Lotnisko
Otopeni – zdecydowana poprawa, szczególnie w kwestii komunikacji z centrum
miasta. Z czasów które pamiętam jedyna możliwość to była prywatna mafia
taksówkowa z „barbarzyńskimi” cenami. Tu koledzy z Rumunii zrobili gigantyczny
krok ku cywilizacji i zainstalowali na lotnisku specjalne automaciki
wyglądające jak bankomat z listą wszystkich dostępnych w Bukareszcie firm
przewozowych wraz z cenami. Jedyne co trzeba zrobić to wybrać z listy bądź
ulubionego przewoźnika, bądź najtańszego (w moim przypadku) i nacisnąć
guziczek. Automacik drukuje numerek boczny taksów, która podjedzie i gotowe:
wychodzę przed lotnisko i czekam na swoją :)
W kwestii cen
bukaresztańskich „jeloł kab” nic się nie zmieniło na szczęście, za 20km kurs do
centrum zapłaciłam ok 40pln :). Oczywiście stan techniczny również niewiele się
zmienił (i… nadal można zapytać pana taksówkarza o pozwolenie na zapalenie
papierosa :) ), ale
najważniejsze jest to że dowozi za przyzwoitą cenę z miejsca a do miejsca b :P.
Dla tych którzy
śledzili mojego bloga wcześniej nie jest tajemnicą że wykazuje się irracjonalną
fascynacją jeśli chodzi o środki masowej komunikacji – sorry z dewiacjami nie
da się walczyć..
2. Mieszkanie,
które wynajęłam okazało się na szczęście takie jak na zdjęciach. Oczywiście
żeby nie było tak różowo i cudownie - jak już się rozlokowałam i rozpakowałam
okazało się że nie działa INTERNET!!!. Dla mnie to jak życie bez wody!!! zatem
podjęłam się tej niebagatelnej czynności i połączyłam się z „bezpłatną
infolinią obsługową Romtelecom… Nie ukrywam że podniesienie słuchawki wymagało
ogromnej dawki heroizmu, ponieważ przed oczami miałam historie z życia wzięte z
kontaktów chociażby z infoliniami w Polsce. Jedynie desperacja mnie popchnęła
do kontaktu z infolinią w Rumunii jeszcze w dodatku do operatora narodowego.
Czarne myśli kłębiły mi się w głowie ale… wyszło na to, że sympatyczna i miła
(jak wszędzie) pani mówiła świetnie po angielsku. Z detalami przeprowadziła
pełną diagnostykę, kazała mi po kolei włączać, wyłączać, sprawdzać gdzie i
który kabelek jest podpięty i cierpliwie czekała aż przeprowadzę te wszystkie
ekwilibrystyczne czynności. Koniec końców umówiła mi technika na następny
poranek. Obecnie
działa – co widać. Zapiszę na liście dokonań.
3. Najbliższe
sąsiedztwo obfituje w kluby, restauracje, mam również przy wyjściu z klatki
całodobowy – żyć nie umierać :). Oczywiście doskonale znam topografię tej części
miasta, więc dokonałam świadomego wyboru:P
4. Większość
zapewne również pamięta że windy w tym kraju to osobliwość – jeśli nie to
odsyłam do początków pierwszej wizyty. Z obecnego pobytu ponownie dorzucam
windę, która delikatnie mówiąc wprawiła mnie w osłupienie... Załączam fotę bo
słowami się tego nie da oddać.
5. W kwestii
„lesson learned” z poprzednich wyjazdów – duże niedopatrzenie z mojej strony.
Zupełnie mi wyleciało z głowy że w sklepach ciężko znaleźć najzwyklejszą
herbatę… mają jakieś śmieszne granulowane owocówki. W najlepszym przypadku zwykłe owocówki. Pozostaje jedynie
supermarket (i tam bywa problem znaleźć) ale jeszcze nie miałam czasu dotrzeć,
zatem na razie zostałam pozbawiona tego szlachetnego trunku :(
Dla tych co mnie
nie znają lepiej – informacja objaśniająca: pozbawiona możliwości wypicia
dziennie kilku kubków herbaty z mlekiem – kompletna katastrofa. Obecnie 3 dzień
z rzędu czuje się jak na detoksie… Oddałabym wszystko za choćby 2 łyczki :(
6. I na
zakończenie dzisiejszych doniesień w nie mniejsze osłupienie niż winda wprawiła
mnie ramówka programu telewizyjnego w jednej z rumuńskich stacji (nie wiem czy
narodowa czy komercyjna – mało istotne). Radośnie o poranku w poniedziałek
włączam odbiornik TV spodziewając się jak w każdym cywilizowanym kraju jakiegoś
porannego śniadaniowego „bloku rozruchowego”, a tu…. „Człowiek Demolka” z
Sywkiem w roli tytułowej… Leciał w tle towarzysząc mi podczas porannych ablucji :P. I w ten sposób rozbudzona i naładowana
„pozytywną i radosną” energią podążyłam pierwszego dnia do pracy…
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz