poniedziałek, 7 kwietnia 2014

City that never sleeps



I jak zwykle obiecuje sobie że będę relacjonować na bieżąco a później wychodzi że na chęciach się kończy. Niestety w Bukareszcie spędzony czas jest zawsze tak intensywny że doba powinna mieć zdecydowanie o połowę więcej…

Niestety w zeszłym tygodniu udało mi się po pracy z sukcesem wrócić do domu jedynie w środę. I to tylko dlatego że musiałam w końcu dotrzeć w godzinach „urzędowania” do jakiegoś marketu celem zakupu głównie herbaty i kilku mało istotnych kosmetyków… Za to w czwartek dla odmiany odpokutowałam nieobecność dodatkową porcją wrażeń na koncercie lokalnej gwiazdy rocka – podpinam mały teaser dla zobrazowania.



W piątek już wychodząc pracy czułam się jak żywy trup – skończyło się na tym że jak się przyłożyłam na chwilę do poduszki z zamiarem „godzinnej drzemki” o godzinie 19.30 to wstałam następnego dnia po 8…
Sobota - żeby nie była tak nudno i zwyczajnie „zwiedziłam” kilka klubów. Oczywiście tradycyjnie jak to w Rumunii wszystkie miały „na wyposażeniu” lepszej lub gorszej jakości tancerki i grupy taneczne. Pełen wachlarz, nie ominął mnie nawet występ „drag queen” w jednym z najbardziej modnych lokali miasta. Chciałam udokumentować na zdjęciach ale po namyślę stwierdziłam że chyba nie jesteście gotowi na takie widoki...
  
Jakikolwiek mój opór lub nieudane próby grzecznego wymiksowania się kończyły się komentarzami że przecież jestem polką to powinnam być przyzwyczajona. Na dłuższą metę tu się można wykończyć. Jeszcze kilka takich tygodni i odeślą mnie do Polski w „sosnowym piórniczku” (jak zwykła mawiać Joanna B.)

Ktokolwiek powiedział że Tokio to miasto, które nigdy nie śpi – NA PEWNO NIE BYŁ W BUKARESZCIE!!!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz