I jak zwykle
obiecuje sobie że będę relacjonować na bieżąco a później wychodzi że na
chęciach się kończy. Niestety w
Bukareszcie spędzony czas jest zawsze tak intensywny że doba powinna mieć zdecydowanie
o połowę więcej…
Niestety w
zeszłym tygodniu udało mi się po pracy z sukcesem wrócić do domu jedynie w
środę. I to tylko dlatego że musiałam w końcu dotrzeć w godzinach „urzędowania”
do jakiegoś marketu celem zakupu głównie herbaty i kilku mało istotnych
kosmetyków… Za to w czwartek dla odmiany odpokutowałam nieobecność dodatkową porcją
wrażeń na koncercie lokalnej gwiazdy rocka – podpinam mały teaser dla
zobrazowania.
W piątek już
wychodząc pracy czułam się jak żywy trup – skończyło się na tym że jak się
przyłożyłam na chwilę do poduszki z zamiarem „godzinnej drzemki” o godzinie
19.30 to wstałam następnego dnia po 8…
Sobota - żeby nie
była tak nudno i zwyczajnie „zwiedziłam” kilka klubów. Oczywiście tradycyjnie
jak to w Rumunii wszystkie miały „na wyposażeniu” lepszej lub gorszej jakości
tancerki i grupy taneczne. Pełen wachlarz, nie ominął mnie nawet występ „drag
queen” w jednym z najbardziej modnych lokali miasta. Chciałam udokumentować na zdjęciach ale po namyślę stwierdziłam że chyba nie jesteście gotowi na takie widoki...
Jakikolwiek mój
opór lub nieudane próby grzecznego wymiksowania się kończyły się komentarzami
że przecież jestem polką to powinnam być przyzwyczajona. Na dłuższą metę tu się
można wykończyć. Jeszcze kilka takich tygodni i odeślą mnie do Polski w „sosnowym piórniczku” (jak zwykła mawiać Joanna B.)
Ktokolwiek
powiedział że Tokio to miasto, które nigdy nie śpi – NA PEWNO NIE BYŁ W
BUKARESZCIE!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz