wtorek, 4 maja 2010

Przetrwałam pierwszy dzień:)

Kilka spostrzeżeń i podsumowań na dobry początek.
Po ekscesach na lotnisku udało mi się szczęśliwie wylądować i dotrzeć do miejsca zamieszkania. Muszę powiedzieć że tym razem chylę czoła zarówno jeśli chodzi o organizację całego procesu jak i standardów zakwaterowania. Apartament mam naprzeciwko budynku w którym pracuje, nawet rano pokusiłam się o zwymiarowanie odległości jaką mam do przemierzenia i wyszło mi 207 kroków. Z centymetrem nie chciałam biegać po ulicy, bo myślę że nawet jak na Rumunię byłby to osobliwy widok. Zakładając z dużym zapasem pół metra na krok to wychodzi jakieś 100 więc lepiej z lokalizacją trafić nie mogli. Na upartego mogę w kapciach się przywlec:)

Mieszkanie też jest bardzo fajne, nawet szczerze mówić większe i lepsze od poprzedniego. Dwa niezależne pokoje, salon i sypialnia, osobna kuchnia z małą komórką na deskę do prasowania, odkurzacz itp. oraz duża łazienka z rogową wanną. W kuchni pełne AGD z mikrofalówką ekspresem do kawy, który akurat w moim przypadku jest sprzętem zbędnym ale sokowirówka się przyda. Nie zdecydowałam jeszcze czy miksera do czegoś użyje ale może to znak że powinnam nauczyć się piec kto wie… aaaa najważniejsze było to że nawet lodówkę mi wyposażyli w podstawowe produkty. Nawet sobie nie wyobrażacie jaka błogość mnie ogarnęła po emocjonujących przeżyciach na lotnisku jak zobaczyłam zimne piwko w lodówce. A moment jak zasiałam na balkonie w ponad 30 stopniowej temperaturze ze zmrożonym piwkiem w jednej ręce i papierosem w drugiej wprawił mnie niemalże w ekscytację.

Rozpakować mi się udało w miarę sprawnie i nawet po jakiś 15 minutach kombinacji udało mi się puścić telewizor przez głośniki kina domowego, co mnie również uszczęśliwiło i rozpierała mnie ogromna duma. Nie wiem czy sąsiedzi byli szczęśliwi z tego powodu równie mocno jak ja, ale mam wizję i mocny, konkretny dźwięk - trochę się niesie ale co tam. Wykombinowałam sobie że jak ktoś przyjdzie mnie uciszać będę udawać że rozumiem tylko po polsku i dopóki się nie nauczą będę udawać że nie wiem o co chodzi:)

Porażka jedna jak dotąd (więc chyba powinnam poczytywać ją za sukces). Zdążyłam załatwić jedną lampkę nocną, właściwie abażur, szklany. Ale to ich wina, chciałam się podłączyć z ładowarkami do przedłużacza pod łóżkiem, więc zwyczajnie go pociągnęłam do siebie no i po dźwięku który do mnie doleciał uświadomiłam sobie że pociągnęłam coś jeszcze. No cóż, mam jeszcze drugą, po przeciwnej stronie łóżka, miejmy nadzieje że ta przeżyje chociaż ten miesiąc.

W pracy tym razem lepiej organizacyjnie. Laptop czekał na mnie, chociaż czekam na aktywację konta…, telefon czekał z kartą sim, chociaż ta również czeka na aktywację, mój komputer dla odmiany nie chce się połączyć z siecią więc czekam na pana z servicedesku żeby przyszedł mnie skonfigurować. Jedyne co działa bez zarzutu to identyfikator, co jest dokonaniem zważywszy na fakt że ostatnim razem woziłam się z tą kartą prawie tydzień:)
Pogoda jest cudowna, w ciągu dnia wczoraj było ponad 30 stopni, noc cieplutka wychodziłam na papierosa na balkon w koszulce z krótkim rękawem i spodenkach do północy nawet i aż miło było posiedzieć kilka minut z przyjemnym ciepłym wietrzykiem. Dzisiaj też grubo ponad 25 stopni. To uświadomiło mi że po raz kolejny wykazałam się znacznym upośledzeniem umysłowym zabierając ze sobą 80% ciuchów z przeznaczeniem na porę raczej wczesno-wiosenną. Buty tez wszystkie pełne, mam tylko jedne sandały i to na obcasie, nawet klapki po namyślę wyciągnęłam z walizki bo stwierdziłam że mi się nie przydadzą, dorzucając w zamian kolejną kurtkę, w sumie mam ich pięć. Idiotka… Ale może to dobry bodziec żeby się wybrać na jakiś "szoping":)

aaaa winda ma ten sam patent, jechałam dzisiaj z sąsiadem i mnie objechał jak nacisnęłam 6te że on na 4te chciał... zważywszy na fakt że ta jest całkiem nowa wychodzi na to że dla tutejszych konstruktorów to chyba zbyt duży wysiłek zaprojektować coś co reaguje na więcej niż jeden guziczek...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz