niedziela, 2 maja 2010

Jak zwykle musiałam nawywijać...

Postawiłam jedynie pół straży granicznej w stan gotowości i to wcale nie dlatego że tak pięknie i powabnie wyglądałam...

Na wstępie zaznaczę że doleciałam (co widać) i dodam jak się okazuje to jak na mnie nie lada wyczyn... szczególnie w świetle tego przeżyłam na Okęciu...
Powiem szczerze że pył wulkaniczny, trąba powietrzna albo jakiś inny disaster byłby mniej dramatyczny. Ja się chyba nigdy nie odczepię od tej "każącej ręki" wiszącej nad moją głową. Kiedyś myślałam że być może zrobiłoby się nudno, więc może lepiej że coś coś dzieje, ale po namyślę cofam te słowa. NIECH MOJE ŻYCIE STANIE SIĘ W KOŃCU PRZERAŹLIWIE NUDNE I PRZEWIDYWALNE!!!

No dobra ale do rzeczy. Jak pewnie pamiętacie mój poprzedni przylot dostarczył mi emocji i to w nadmiarze, zatem tym razem postanowiłam się zabezpieczyć na wszystkie możliwe okoliczności. Walizkę ważyłam w domu z 200 razy, ostatni raz przed samym wyjściem upewniając się czy nic mi nie przyrosło przez noc. Na wszelki wypadek w bagażu podręcznym miałam o 2 kg mniej niż regulaminowo, gdyby wagi na Okęciu znacząco mijały się z prawdą w stosunku do mojej wagi i musiałabym coś przepakować. Na szczęście odprawa przeszła gładko i już zaczęła kiełkować we mnie nadzieja że tym razem obędzie się bez przygód. Niestety wypowiedziałam te słowa w złą godzinę...
Schody zaczęły się przy kontroli osobistej. Regulaminowo rozebrałam kurtkę, pasek, zegarek, położyłam grzecznie torebkę wyciągając z niej uprzednio telefony, wypakowałam laptopa i przeszłam przez bramki. Ja na szczęście przeszłam bezboleśnie ale moja torebka już nie... W czasie jak ja się pokornie ubierałam moja torebka przejeżdżała przez skaner tam i z powrotem a za każdym razem panowie po kolei wyciągali z niej całą zawartość. W końcu jak zaczęłam powoli odczuwać irytację przepuszczali już tylko portfel. Dodam że drugi - wzięłam osobno stary nie używany z przeznaczeniem na leje. W międzyczasie zbiegło się ich więcej i sporą grupką oglądali ten monitor. Stałam potulnie z boku i obserwowałam rozwój wydarzeń. W końcu jeden wziął portfel otworzył go i zaczął grzebać, coś tam znalazł i zaczęli się tłumnie naradzać. Dalej ze stoickim spokojem sterczałam jednocześnie zastanawiając się co im w tych lejach nie pasuje. No i się doczekałam. Podszedł do mnie jeden z tych wytrwałych pracowników straży granicznej jednocześnie mając resztę świty za sobą, trzymając w ręku pewien przedmiot i zapytał "czy to moje" a pode mną się nogi załamały. Chciałam Wam nawet quiz zrobić ale i tak nikt pewnie by nigdy nie wpadł na pomysł jakich piramidalnych szczytów głupoty dosięgnęłam. Wyobraźcie sobie Pan trzymał w dwóch paluszkach nabój do KBKSu... I rzeczywiście ten nabój był mój...
Kiedyś ze 100 lat temu w czasach końca podstawówki mój szanowny rodziciel zabierał mnie ze sobą na strzelnicę i któregoś razu "zabrałam" sobie jeden nabój "na pamiątkę". I teraz właśnie ten souvenir dał o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie.
Autentycznie stałam zbaraniała i nie wiedziałam co powiedzieć. Miałam wrażenie że cokolwiek powiem i tak mi nikt nie uwierzy. Przed oczami już miałam wizje siebie za kratami za próbę przemycenia na pokład samolotu naboju i tylko czekałam kiedy ta już pokaźna świta Straży Granicznej, która się zebrała wokół zakuje mnie w kajdanki.
Zasadniczo jąkając się opowiedziałam skąd się wziął w moim portfelu, ale zważywszy na fakt że na czoło wystąpiły mi krople potu, ręce mi się trzęsły i nie umiałam poprawnie sklecić całego zdania sama dla siebie brzmiałam mało przekonująco. Pan się spojrzał na mnie powątpiewająco, z drugiej strony równie dobrze mogło to być spojrzenie z politowaniem w stylu "Ty głupia blondynko", a ja usiłowałam dodać że ten nabój ma bardziej wartość sentymentalną niż użytkową. Prawie bliska zawału czekałam co będzie dalej. Na szczęście dla mnie, jak mnie uświadomił Pan obejrzeli nabój dokładnie i był uszkodzony, więc niezdatny do użytku. Może przez te kilkanaście lat narażania go na przebywania w moim portfelu coś się tam popsuło. W rezultacie po ponownym przeszukaniu "bardzo dokładnie" reszty bagażu komisyjnie wyrzuciłam nabój do pojemnika i zostałam puszczona do hali odlotów.
Nie ufali mi chyba do końca, bo do samego odlotu plątali się gdzieś w mojej okolicy panowie w mundurach i myślę że kilku bez mundurów też mi się dziwnie przyglądało. Nie wiem czy nie sprawdzali czy aby nie "umówiłam" się z kimś innym na lotnisku i coś mam mu przekazać. A może ja już mam manie prześladowczą. W każdym razie do momentu jak nie zasiadłam w samolocie cały czas drżałam czy jednak nie zmienią zdania i ktoś zaraz przybiegnie i mnie zakuje w te kajdanki.
W samolocie wzięło mnie trochę na refleksje i doszłam do wniosku że może i dobrze że znaleźli to w cywilizowanym kraju, bo ja z tym portfelem dla przykładu byłam i w Egipcie i Maroku i kilku innych miejscach, a tam myślę nie poszłoby tak gładko i miło i mogło się skończyć katastrofalnie.
Że też nie mogłam sobie wziąć łuski na pamiątkę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz